Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 12

Kociołek

Mknęłyśmy wąskimi uliczkami Brzegu, by chwilę później z piskiem opon zahamować na ulicy Reja. Ku mojemu zaskoczeniu na środku wybrukowanej drogi paliło się sporych rozmiarów ognisko. Nad ogniem zamocowany na trójnogu wisiał ogromny kocioł z bulgoczącą zawartością. Obok na drewnianym podeście stał Piastoludek i mieszał w środku wielką chochlą.

Ubrany w żółty kubraczek opasany białym, kucharskim fartuchem wyglądał co najmniej dziwnie. Spojrzałam na Zuzkę, ta zaś uśmiechnęła się szeroko do kucharza i zawołała:
– Hej, Kociołek! Już jestem!
– To zabieraj się do obierania ziemniaków, bo woda już się gotuje! – usłyszałam odpowiedź ludzika, który na moment podniósł głowę znad kotła i spojrzał na nas wesoło – tradycyjnie musimy zdążyć na czternastą! – powiedział.
– Zuzka, możesz mi to wytłumaczyć? – spytałam wskazując palcem za ognisko.
– Siadaj i pomóż mi obierać. Mamy tego sporo do zrobienia.
Machnęła ręką na trzy sporej wielkości worki pełne kartofli oparte o kamienny mur. Chcąc, nie chcąc trzeba było więc Zuzce pomóc. Po chwili stanął obok nas Kociołek i zaczął opowiadać:
– Pewnie nie słyszała o ziemniakach?
– Słyszałam – odparłam – przecież ich smak znają nawet małe dzieci, nie trzeba ludziom o ziemniakach opowiadać.
– A skąd się wzięły? – ciągnął dalej Piastoludek, wpatrując się we mnie bardzo uważnie.
– Przypłynęły do nas z Ameryki razem z Kolumbem, przecież to też wszyscy wiedzą – odpowiedziałam.
– A czy wie, skąd się wzięły na Śląsku? Na pewno nie wie – Kociołek roześmiał się głośno, przy czym wielka, biała czapka opadła mu na oczy. Poprawił ją i nie czekając na moją odpowiedź, zawołał:
– Z Brzegu!
– Ależ ja wiem o tym – zawołałam – słyszałam już dzisiaj historię o królu Fryderyku, który stojąc na balkonie jednej z brzeskich kamieniczek jadł ziemniaki, żeby pokazać ludziom, jakie to dobre jedzenie. A, i przypominam sobie… Ratuszek skarżył się, że macie jakiś kłopot z ziemniakami.
– No właśnie! Kłopot polega na tym, że codziennie trzeba cały kocioł tych ziemniaków ugotować, a nie ma ich komu obierać. Już nie wspominając o rozpalaniu ogniska!
– A nie mógłbyś po prostu gotować w domu na piecu, jak ludzie?
– Jak ludzie? – oburzył się Kociołek – Jak ludzie? My, Piastoludki mamy swoją tradycję. A ja jeszcze dodatkowo muszę to robić tu, tylko w tym miejscu – gdzie leży kapelusz Fryderyka. Z tym, kapeluszem to była bardzo zabawna historia. Zna ją? Na pewno nie. Wy, ludzie o wszystkim bardzo łatwo zapominacie.

W tamtych czasach, kiedy Brzeg był twierdzą przybył do miasta król. Nazywał się Fryderyk, a jego poddani nadali mu przydomek „Wielki”. Był bardzo stanowczym człowiekiem, rządził w swoim państwie silną ręką i bardzo nie lubił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał. Codziennie król Fryderyk wstawał bardzo wcześnie rano, jeszcze wtedy gdy nie było na niebie pierwszych promieni słońca. Zaraz też zabierał się do pracy. Na pewno chcielibyście wiedzieć na czym polega praca króla? Otóż gdy tylko Fryderyk zasiadał za swoim biurkiem w pałacu lokaj ubrany w mundur przynosił mu do przeczytania listy od wielu ważnych osób. Fryderyk brał do ręki każdy z nich, czytał, a następnie dyktował swojemu sekretarzowi, co należy napisać w odpowiedzi. Potem król czytał bardzo uważnie dokumenty państwowe. Były to różnego rodzaju uchwały, postanowienia i wyroki. I tak mijały królowi godziny, aż do jedenastej w południe. Widzicie więc, że praca króla nie była ciekawa i interesująca, raczej żmudna i nudna, dlatego też Fryderyk bardzo lubił grać na flecie, gdy tylko czas mu na to pozwalał.
Król Fryderyk pracował w ten sposób nawet wtedy, gdy przyjeżdżał zobaczyć, jak wygląda jego królestwo. Tak samo było i w Brzegu. Kiedy tylko zegar ratuszowy wybił godzinę czwartą rano, król wstał i rozkazał przynosić swoje listy i dokumenty. Potem, gdy na ratuszu wybiła jedenasta, zawołał swojego lokaja i powiedział:
– Rozkazuję, aby jutro ulicami miasta przemaszerowała wspaniała defilada moich wojsk, tak żeby wszyscy mieszkańcy mogli zobaczyć, jakim jestem królem!
Wszyscy podwładni rozpoczęli więc przygotowania do defilady. Zawołano burmistrza i rozkazano mu zawiadomić mieszkańców, żeby jak najwięcej ludzi mogło zobaczyć króla. Zawołano żołnierzy, żeby przygotowali swoje najlepsze mundury. Zawołano służących, żeby zajęli się przygotowaniem koni. A sam król nakazał przynieść swój wyjściowy mundur i swój ulubiony kapelusz.
Następnego dnia wszyscy oczekiwali ważnego wydarzenia. Zgromadzeni ludzie bardzo chcieli zobaczyć króla i jego wojsko. Gdy tylko usłyszeli gwar i stukot kopyt na bruku zaczęli wiwatować i krzyczeć. A oto, co zobaczyli:
Całą szerokością ulicy maszerowali w równych rzędach żołnierze. Mieli na sobie piękne mundury, a każdy z nich na ramieniu niósł swój muszkiet. Za nimi jechali żołnierze na wspaniałych koniach, które równo uderzały kopytami w kamienny bruk. Zaś na czele wojska jechał na swoim karym koniu król Fryderyk. Był ubrany w niebieski mundur, przy boku miał przytwierdzoną szpadę, a na jego głowie kołysał się dumnie jego ulubiony kapelusz. Fryderyk zakładał go zawsze, gdy tylko wychodził, nie mógł więc i tym razem wyruszyć na defiladę bez kapelusza. Gdy tylko ludzie zobaczyli króla Fryderyka, zaczęli głośno krzyczeć i wiwatować. Krzyczeli tak głośno, że królewski koń się przestraszył i stanął dęba. Wszyscy zamarli w bezruchu. Spodziewano się, że król zaraz spadnie z konia. Kiedy więc koń opadł na cztery nogi wszyscy odetchnęli z ulgą. Królowi nic się nie stało. Jednak ulubiony kapelusz spadł z królewskiej głowy i potoczył się po kamieniach. Na pamiątkę tego zdarzenia na jednym z brukowych kamieni w Brzegu wyryto trójgraniasty kapelusz Fryderyka. Jeśli nie wierzycie, sami możecie to sprawdzić. Poszukajcie tylko w Brzegu ulicy Reja i zobaczcie, jak wyglądał królewski kapelusz.

Piastoludek skończył swoje opowiadanie i wrócił do mieszania chochlą w kotle. Wokół roznosił się zapach ugotowanych ziemniaków, a tymczasem Zuzka zaczęła siekać na desce pachnący koperek i cebulkę. Zaraz potem skroiła wędzony boczek, który po chwili zaskwierczał na małej patelni nad ogniskiem. Zapach unoszący się w powietrzu przypomniał mi, że dawno niczego nie jadłam. Nie wiedziałam tylko, czy przygotowywana potrawa jest przeznaczona również dla mnie, czy też tylko, jak wiele innych rzeczy dzisiaj, tylko dla Piastoludków. Przełknęłam głośno ślinę mając nadzieję, że Zuzka albo Kociołek domyślą się, że jestem głodna. Tak się jednak nie stało. Gdy tylko ziemniaki w kotle zostały ugniecione i polane stopionym boczkiem, posypane aromatycznym koperkiem i cebulką wokół nas zaroiło się od różnokolorowo ubranych Piastoludków z których każdy trzymał drewnianą miseczkę w prawej, a olbrzymią łyżkę w lewej dłoni. Piastoludki migiem poustawiały się w kolejkę, której koniec ginął gdzieś w okolicach ulicy Kamiennej, a Kociołek zaczął szybkimi ruchami nakładać parujące, ziemniaczane danie do piastoludkowych misek. Równie szybko w kociołku pojawiło się dno, a jedynie po pozostałościach ziemniaków na ściankach można było domyślać się, że jeszcze chwilę temu pełno w nim było pysznie przyrządzonych ziemniaczków. Niezliczone rzesze ludzików zniknęły równie szybko, jak się pojawiły, a dla mnie pozostał jedynie zapach tych znakomitości unoszący się jeszcze przez parę minut w powietrzu.
– I tak mam codziennie o czternastej – powiedział Kociołek – od trzystu lat. Obieram, gotuję, szatkuję… A wszystko przez jednego króla, któremu zachciało się zjeść kartofli w Brzegu. A jakby tego było mało, to jeszcze kontroluję wszystkie restauracje w mieście, czy nasze wspaniałe ziemniaki są podawane w odpowiedni sposób. I dlatego też, jeśli ktoś chce zjeść naprawdę dobre ziemniaki – to tylko tutaj, w Brzegu. Mówiąc to Kociołek sprzątał resztki ogniska z ulicy, pakował olbrzymie chochle do worków, a następnie zabrał się do zamiatania popiołu z bruku.
– Widzisz – mówił spokojnym głosem, który zdradzał jednak odrobinę dumy z wykonywanego zadania – z ziemniaków możesz wyczarować potrawy wprost fantastyczne w smaku i aromacie. Takie na przykład kluski śląskie, z czego są robione? Z ziemniaków! A pyzy? Z ziemniaków. A placki? Z ziemniaków! O te, są najlepsze! Najbardziej je lubię. Starte ziemniaczki, surowe oczywiście, mieszasz z jajkiem, czosnkiem, solą i pieprzem, dodajesz trochę mąki i na gorący olej! O jakie to dobre! Jadła kiedy?
– Oczywiście – odparłam – polane śmietanką albo stopionym boczkiem, pycha!
– Właśnie, a ludziska wymyślają i kręcą nosami, że to tylko ziemniaki.
Kociołek zamachnął się miotłą wzniecając wokół siebie chmurę ulicznego kurzu.
– Auć! – usłyszałam nagle okrzyk – wpadłem w jakąś dziurę! Skąd tu się to wzięło?
Piastoludek krzyczał coraz głośniej skacząc na jednej nodze. Gdy opadł pył zobaczyliśmy sporych rozmiarów dziurę w brukowanej uliczce.
– Skąd to się wzięło? – spytałam, patrząc na Kociołka z niedowierzaniem – jestem pewna, że gdy tu przyszłyśmy z Zuzką tego otworu nie było.
– Oczywiście, że nie – zawołał ludzik ze zdenerwowaniem pocierając rękę o rękę – to niemożliwe, ale wydaje mi się, że zniknął kamień z kapeluszem Fryderyka!

cdn…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.