Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 13

Zagadka kapelusza

Patrzyliśmy na siebie w przerażeniu, stojąc nad pustym miejscem, w którym jeszcze parę minut temu leżał kamień z wyrytym kapeluszem króla Fryderyka. Nie ulegało wątpliwości, że pozostała po nim tylko zakurzona ulicznym pyłem dziura. Kociołek zasłonił brodatą twarz rękami i ciężko westchnąwszy usiadł na brzegu kostki brukowej. Wyglądał jak siedem nieszczęść i tak też się zapewne czuł. Zuzka niecierpliwie targała trzęsącą się dłonią koniec swojego warkocza. Nie za bardzo wiedziałam, co zrobić w tej sytuacji. Jakiekolwiek słowa pociechy byłyby w tym momencie nie na miejscu. Minęło sporo czasu, gdy wreszcie Kociołek wstał, otrzepał spodnie z kurzu i powiedział, patrząc na nas uważnie:
– Nikt, ale to nikt pod żadnym pozorem nie może dowiedzieć się, że zaginął kamień z kapeluszem. Zwłaszcza dotyczy to Piastoludków, bo ludzie są i tak zbyt mało spostrzegawczy, żeby zauważyć jego brak. Raz nawet tak było, że zalali cała ulicę czarnym asfaltem i nikt kamienia nie pożałował. Wszyscy o nim zapomnieli. Dopiero niedawno, gdy trzeba było całą nawierzchnię wyremontować, przypadkiem natrafili na pamiątkę po Fryderyku i doczytali się w starych dokumentach, co to jest. Wtedy właśnie, za naszym oczywiście, podszeptem, wybrukowali ulicę tak jak dawniej i kamień wrócił na swoje miejsce. Ale teraz mamy sytuację zupełnie nietypową i bardzo groźną, bo pierwszy raz w historii miasta Piastoludki straciły z oczu tak cenną pamiątkę. Co robić? Co robić?
– Może powinniśmy ogłosić poszukiwania? – powiedziała Zuzka
– No co ty? – krzyknął bardzo już poirytowany Kociołek – przecież mówiłem przed chwilą, że nikt nie może się o tym dowiedzieć! Będę stracony dla Piastoludków, zostanę bez pracy i nikt nie będzie chciał się ze mną przyjaźnić, bo zaniedbałem powierzony mi zabytek!
– Proponuję więc – wtrąciłam cichutko – przeprowadzić własne śledztwo. Odnajdziemy kamień razem!
Kociołek i Zuzka pokiwali głowami na znak zgody, jednak nie było widać w nich żadnego entuzjazmu do wymyślonego przeze mnie planu.
– To nie będzie takie łatwe – westchnął Kociołek – po pierwsze: nie wiemy nic o złodzieju. Po drugie: od czego zacząć? Nie mamy żadnych śladów ani wskazówek.
– Musimy ich poszukać! – zawołała Zuzka – przecież nawet nie spróbowaliśmy.
– Ale od czego zacząć? – Kociołek przeczesał palcami swoją grzywkę, która trochę mu się zmierzwiła ze zdenerwowania.
Pokazałam palcem puste miejsce po kamieniu Fryderyka.
– Może na początek przyjrzyjmy się uważnie temu, co po nim zostało.
Zuzka i Kociołek wskoczyli do zagłębienia po kamieniu i zaczęli uważnie szukać czegokolwiek, co pomogłoby w śledztwie. Nagle Kociołek wyprostował się gwałtownie, krzycząc:
– Mam, mam ślad!
W dwóch palcach trzymał cieniutki, rudawy włos. Wyglądało to jak sierść jakiegoś zwierzęcia.
– To musi należeć do złodzieja! – Kociołek podał włos Zuzce, ta zaś przybliżyła go sobie pod nos i ostrożnie obwąchała. Marszcząc czoło podała mi ten dziwny dowód rzeczowy, mówiąc:
– Pachnie kotem na trzy kilometry.
– A więc mamy podejrzanego. To rudawy kot, dosyć dobrze wykarmiony, bo tu jest zagłębienie po łapce. Musi pewnie mieszkać gdzieś niedaleko.
– Dlaczego tak myślisz? – popatrzyłam na Zuzkę.
– Bo koty w mieście raczej nie chodzą na zbyt długie spacery. Mieszkają z ludźmi, a ich teren to zazwyczaj najbliżej położony skrawek zieleni. Jeśli dobrze pamiętam, niedaleko mieszka taki właśnie kot, który jest wypuszczany z domu.
– Myślisz o Pusi? – spytał Kociołek – To niemożliwe, Pusia nie jest rudawa, tylko szaro – bura. A poza tym: po co Pusi potrzebny byłby kamień Fryderyka?
– Jej może nie, ale ktoś mógł ją wynająć – odpowiedziałam – gdzie mieszka Pusia? Trzeba iść z nią porozmawiać. Na pewno to potraficie, jako Piastoludki.
– Tak, oczywiście – przytaknęła Zuzka – koci język nie ma dla nas tajemnic. Idziemy na ulicę Dzierżonia, tam mieszka Pusia.

Ruszyliśmy przed siebie prawie biegiem, byleby tylko jak najszybciej dowiedzieć się czegoś więcej o zniknięciu Kamienia Fryderyka. Na ulicę Dzierżonia nie było daleko, szybko więc mijaliśmy szare kamieniczki stojące po obu stronach ulicy nawet na nie nie spoglądając. Tajemnicza sprawa z kamieniem nie dawała nam spokoju, a w głębi serca każdy z nas był bardzo zatroskany tym, co stanie się, gdy zguba się nie odnajdzie. Nurtowało nas też najważniejsze pytanie: kto i dlaczego ukradł zwyczajny, bądź co bądź kamień ze starej, brukowanej uliczki?
– Chwilę później staliśmy przed kamieniczką numer osiem i zadzierając głowy w górę spoglądaliśmy w okna mieszkania Pusi.
– Kto idzie przesłuchać kota? – spytała Zuzka zerkając proszącym wzrokiem na Kociołka.
– Najlepiej byłoby gdyby ona poszła – odpowiedział wskazując na mnie palcem – zawsze to człowiek z człowiekiem lepiej się dogada.
– Jak to z człowiekiem? – skrzywiłam się. Wcale nie miałam ochoty iść do nieznanych mi ludzi i wypytywać ich o kota.
– No, niestety, musimy to zrobić razem – mruknął Kociołek – ty zadzwonisz do drzwi i zagadasz ludzi, a my tymczasem wkradniemy się do mieszkania i pogadamy z Pusią.
– Ale jak mam to zrobić? – nie zdążyłam jednak dowiedzieć się niczego więcej bo za sprawą tajemniczego kijka Kociołek już przeniósł nas pod drzwi mieszkania Pusi i w ten sam tajemniczy sposób zadzwonił do drewnianych drzwi, które po dłuższej chwili otworzyły się ze skrzypieniem, a w nich ukazała się schludnie ubrana kobieta z książką w ręku.
– Słucham? – popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem. Nic dziwnego! Przez ten krótki czas spędzony z Piastoludkami włosy były w totalnym nieładzie, ubranie zakurzone, a buty zabłocone jeszcze od czasu szaleńczej jazdy z Zuzką na ścigaczu. Nie sprawiałam wrażenia osoby, którą chętnie zaprosiłoby się do własnego domu.
– Bardzo przepraszam, ale szukam mojej szkolnej koleżanki, która kiedyś mieszkała w tej kamieniczce. Chyba jednak pomyliłam adres.
Było to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Kątem oka zdążyłam jednak zauważyć, jak Zuzka i Kociołek przemknęli chyłkiem do przedpokoju i rozpoczęli poszukiwania kota. Nie usłyszałam jednak prychania i gniewnego miauczenia, którego się spodziewałam. Wręcz przeciwnie. Po chwili oboje moi przyjaciele przeszli cichutko obok mnie i stojąc na korytarzu zerkali na boki nerwowo. Po ich zawiedzionych minach, wzruszaniu ramionami i skrzywionych ustach domyśliłam się, że do spotkania z Pusią z jakiegoś powodu nie doszło. Postanowiłam im trochę pomóc.
– Jeszcze raz bardzo przepraszam, Anetka mieszka chyba na trzecim pietrze.
– Jaka Anetka!? – zawołała kobiecina – taka tu w ogóle nie mieszka. Musiała Pani pomylić kamienice.
– Anetka spod dziesiątki, to jej szukam.
– A skąd! To numer osiem. Teraz wszystko jasne, pewnie numer mieszkania się zgadza, ale budynki złe. Nic nie szkodzi – nieznajoma uśmiechnęła się szeroko – chyba nawet ją znam, bo ona też tak jak ja, lubi koty, więc czasem sobie o nich rozmawiamy.
– A Pani ma kota? – spytałam
– Tak, ale takiego dziwnego. Nazywa się Pusia i codziennie o dziesiątej idzie do tego sklepu z butami naprzeciwko, gdzie siedzi do wieczora. Zupełnie jakby tam pracowała – pokręciła głową ze zdziwieniem.
– Rzeczywiście, dziwne ma zwyczaje. Dziękuje bardzo, do widzenia – mówiąc to mrugnęłam okiem na Piastoludki, które już zacierały ręce z radości, bowiem dowiedziały się gdzie szukać kota – złodziejaszka.

Szybko zbiegliśmy schodkami w dół i stojąc przed kamienicą rozglądaliśmy się za sklepem obuwniczym. Po chwili już wiedzieliśmy dokąd iść. Nie dało się go nie zauważyć. Ogromny metalowy szyld obwieszczał wszystkim, gdzie można kupić buty na ulicy Dzierżonia. Weszliśmy do środka ostrożnie rozglądając się za kotem. I rzeczywiście. Wśród poukładanych na półkach butów nieopodal małego, żeliwnego piecyka w kartonowym pudełku leżała Pusia.

Gdy weszliśmy do sklepu Pusia nawet nie podniosła pyszczka znad poduszki na której leżała. Od razu było widać, że nie interesuje się nowymi przybyszami i jest jej zupełnie obojętnie, czy przychodzimy tu kupować buty, czy też zamienić słówko z właścicielką sklepu. Zuzka podbiegła do kota, tymczasem mi pozostało trudne zadanie rozmówienia się z człowiekiem, który prawdopodobnie nic nie wiedział o istnieniu Piastoludków. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że pani zza lady pierwsze słowa powitania zwróciła właśnie do nich, a nie do mnie.
– Witam Piastoludki w moim sklepie, tylko nie mówcie, że chcecie tu kupić sobie buty, bo tak małych rozmiarów nie mam – uśmiechnęła się ukazując w uśmiechu białe zęby – To znaczy teraz nie mam. Mogę dla was zamówić!
– Wiemy, wiemy! – odparła Zuzka – zawsze przecież w buty zaopatrujemy się tutaj.
– Tym razem jednak przychodzimy z poważnym problemem – dodał Kociołek.
Przysłuchiwałam się rozmowie nie za bardzo wiedząc, co z sobą zrobić. Wreszcie jednak Zuzka pociągnęła mnie za rękę i powiedziała:
– Poznajcie się – jesteście w nielicznej grupie osób, które mogą nas widzieć i z nami rozmawiać. Jeden z nas nawet tutaj mieszka.
– Nie jeden – uśmiechnęła się na to Ula, bo tak nazywała się dziewczyna, która przywitała nas uśmiechem przy wejściu – niedawno przyprowadził resztę swojej rodziny i okazało się, że mam u siebie około dwudziestu Piastoludków, nawet o tym nie wiedząc.
– A to niespodzianka – mruknęłam – wszystkie je karmisz?
– To było złośliwe! – krzyknęła Zuzka, Kociołek pokręcił głową z dezaprobatą.
– Przepraszam – mruknęłam odwracając głowę w jej kierunku – samo się nasunęło.
– Przestańcie się kłócić – zawołał Kociołek – sytuacja w której się znaleźliśmy jest naprawdę groźna! Czy wiecie, że jeśli nie odnajdziemy kamiennego kapelusza do dwunastej w nocy cały nasz piastoludkowy świat zniknie?
Spojrzeliśmy na siebie z wyraźnym przestrachem. O tym nie było mowy! – mruknęłam pod nosem i widząc pytający wzrok Uli, powiedziałam:
– Trzeba wytłumaczyć się z tego, po co właściwie tutaj przyszliśmy. No i przepytać Pusię o kapelusz.
– No właśnie – Kociołek pogłaskał kotkę po mordce, co najwyraźniej jej się spodobało, bo usłyszeliśmy głośne mruczenie.
– Wygląda zupełnie niewinnie – Zuzka pokiwała głową – to niemożliwe, żeby brała udział w tym spisku.
– Czy ktoś wreszcie powie mi o co chodzi?! – usłyszeliśmy z tyłu przerażony głos Uli.
– Spokojnie – powiedziałam i usiadłam na małym krzesełku stojącym obok piecyka przy którym leżało pudełko z Pusią – w sumie dla nas, ludzi nic takiego się nie stało, ale…
– Jak możesz mówić, że nic takiego się nie stało! – krzyknęli jednym głosem Zuzka i Kociołek – to jest część legendy waszego miasta.
– No tak – przytaknęłam – macie rację, ale nie będziemy teraz się kłócić, bo trzeba rozpocząć poszukiwania. Zbliża się wieczór.
Na te słowa przez twarz Kociołka przemknął ledwo zauważalny cień smutku. Widać było, że sprawa zaginięcia kapelusza Fryderyka, choć kamiennego, bardzo go niepokoiła. Podszedł do śpiącej w pudełku Pusi, pogłaskał ją po łebku, podrapał delikatnie za uszkami i spytał:
– Kotku, powiedz nam, co wiesz o kamiennym kapeluszu?
Pusia zamruczała. Wyciągnęła przed siebie przednie łapki, oblizała mordkę języczkiem, po czym spojrzała prosto w oczy Piastoludka.
– Czemu mnie pytasz, miau?
– Bo w miejscu kamienia znaleźliśmy koci włos z ogona! – zawołał Kociołek, mocno już poddenerwowany.
– I co? Pewnie mój? Bo tylko jeden kot jest w tym mieście? – Pusia nastroszyła się cała i zaczęła parskać, co nie wróżyło niczego dobrego.
– Przepraszamy cię, Pusiu, ale tylko ty nam przyszłaś do głowy, gdy znaleźliśmy ten kawałek kłaczka. A może jednak coś wiesz? Jesteś kotem, chodzisz własnymi drogami. Słyszysz i widzisz więcej niż my, Piastoludki – Kociołek wyraźnie próbował wkupić się w łaski zwierzaka.
– Jest tylko jedno stworzenie, które mogło wyrządzić taką złośliwą szkodę – mruknęła Pusia.
– Jakie!? – zawołaliśmy głośno wszyscy razem.
– Kiciumordka.
W sklepie zaległa cisza.

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.