Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 2

W zamkowych komnatach

Rozglądając się na boki cichutko wkradłam się przez zamkową bramę na dziedziniec. Starałam się nie stukać obcasami o bruk, a mimo tego wydawało mi się, że słychać moje kroki nawet w kosmosie.
– Co się skrada i dziwnie kroczy? – usłyszałam znajomy głos.
– Staram się, żeby mnie nikt nie usłyszał i nie zobaczył – odpowiedziałam.
– Przecież jesteśmy niewidzialni, ciamajdo!
Stanęłam w miejscu i wzięłam głęboki oddech.
„Nie dość, że tajemniczy to jeszcze złośliwy!” – pomyślałam.
– A nie można było mnie o tym powiadomić? Nie chodziłabym na palcach pod ścianami!
– Cicho – szepnął mi do ucha Piastoludek – śpieszmy się, bo tam już zebranie się dawno zaczęło. Do dużej sali z fortepianem!
Nie do końca wierząc w słowa małego ludzika, minęłam ze strachem strażnika zamkowego opierającego się niedbale o zamkową studnię i wbiegłam po schodach na krużganki. Do środka dostałam się przez ciężkie, drewniane drzwi. Usłyszałam ich skrzypnięcie, gdy popychałam z całej siły ciężkie skrzydło. Znalazłam się w ciemnym korytarzu. Dobrze znałam to miejsce. Niedaleko znajdował się gabinet dyrektora, a na lewo wejście do dużej sali z fortepianem. Jakież było moje zdziwienie, gdy po uchyleniu tych drzwi znalazłam się w pomieszczeniu pełnym rozkrzyczanych ludzików! Piastoludki przechadzały się pomiędzy krzesłami, rozmawiały żywo gestykulując, starsze z nich podpierały się kijkami, którymi od czasu do czasu stukały w drewniany parkiet.
– Idzie, idzie do przodu! – przywołał mnie do rzeczywistości znajomy głosik. Poczułam pociągnięcie za włosy.
– Musisz to robić? – spytałam.
Piastoludek zachichotał cichutko i kijkiem wskazał drogę pomiędzy rzędami krzeseł wprost do fortepianu.
Zbliżając się do potężnego instrumentu zauważyłam, że na czarnym blacie stoi malutkie, bogato rzeźbione w liście winorośli krzesełko. W nim zaś rozparł się wygodnie kolejny, jeszcze nie znany mi Piastoludek. Nie wyglądał na zwyczajnego ludzika. Wyróżniał go duży brzuch ściągnięty skórzanym pasem ze złotą klamrą. Głowę ozdabiał beret zupełnie przypominający ten z rzeźby księcia Jerzego II znad bramy zamkowej. Podobnie wyglądały bufiaste spodenki i buty z dużymi klamrami. Nawet z twarzy przypominał księcia Jerzego! Przez chwilę myślałam, że może to duch samego księcia nadal pilnuje swojego zamku, jednak szybko z pomyłki wyprowadził mnie sam Piastoludek.
– Wiem, co myślisz! Nie, nie jestem pomniejszonym księciem, ale byłem jego opiekunem, gdy tu mieszkał. Z czasem zaczynamy przypominać ludzi o których się troszczymy.
– To znaczy…
– Niech się nie wtrąca w zdanie! Niech posłucha do końca, a potem pyta! Ludzie! – zawołał ludzik nie pozwalając mi dokończyć zdania i kręcąc głową z dezaprobatą.
– Bardzo przepraszam, ja po prostu nie znam waszych zwyczajów.
– Każdy mieszkaniec miasta ma swojego opiekuna. My rodzimy się razem z wami. A potem pomagamy wam przez cały czas dopóki mieszkacie w Brzegu.
– A gdy stąd wyjeżdżamy?
– To zmieniamy człowieka na innego. Kogo ty mi przyprowadziłeś? – zwrócił się do mojego towarzysza – Nic nie wie, nic nie rozumie! Innego człowieka nie było?
– Ale pisze książki… – odpowiedział mój Piastoludek – I czasem uda się jej napisać jedno mądre zdanie.
Postanowiłam wtrącić się w rozmowę.
– Pozwólcie mi spytać: a ktoś jeszcze o was wie, zna was, rozmawia z wami?
Brodaty zeskoczył z „tronu”. Chyba bardzo go rozgniewałam tym pytaniem, bo tupiąc nogą w eleganckim buciku zawołał:
– Czy ktoś wie? Czy nas zna? A kto nas karmi? A kto się nami opiekuje?
Piastoludek wrócił na swoje krzesło i już nieco spokojniejszym głosem zaczął opowiadać:

Mieszkamy w Brzegu od zawsze, jednak przez wieki udawało nam się zachować to w tajemnicy. Nikt, nawet piastowscy książęta, nie wiedzieli o naszym istnieniu. Jednak dwa lata temu jeden z nas, Ratuszek (bo ma dom pod wieżą ratuszową) zajmował się właśnie podtrzymywaniem wieży ratuszowej, żeby nie spadła (wszyscy wiemy, że jest krzywa), gdy nagle, tuż obok niego pojawiła się niewysoka kobieta w okularach. I ku jego zdziwieniu – zobaczyła go! Stała tak, patrzyła na Ratuszka z otwartymi ustami, a za nią pojawiać się zaczęły dziecięce główki. Już miała krzyknąć ze zdumienia, ale Ratuszek zdążył położyć palec na usta i mrugnąć porozumiewawczo. Pani przewodnik, bo tym właśnie się zajmowała się ta tajemnicza kobieta – również odmrugnęła, pogroziła mu palcem i poszła dalej ze swoją wycieczką. Po godzinie jednak wróciła i wzięła Ratuszka na spytki. Sprytna ta kobieta dowiedziała się o nas bardzo dużo! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ratuszek i Reńka (bo tak ma na imię) bardzo się zaprzyjaźnili. Podobno nawet od czasu do czasu piją razem kawę w kawiarni i jedzą pączki – tu Piastoludek uśmiechnął się porozumiewawczo – ja też je jem. I trochę mi przez Reńkę w pasie przybyło! Co tu dużo gadać! Wszyscy bardzo ją lubimy. A ona chyba lubi nas, bo przynosi nam codziennie jedzenie. A to pieczone kurczaczki, a to ciasta różne i desery. Nikt tak jeszcze o nas nie dbał. A my za to pomagamy jej przy oprowadzaniu wycieczek i turystom różne psoty czynimy. No i najważniejsze – to Reńka nazwała nas Piastoludkami!

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.