Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 5

Spotkanie w Ratuszu

Stałam bezradnie na rynku nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Wokół mnie przechodzili ludzie, jednak, jak się wkrótce zorientowałam, nie widzieli mnie. Jak dostać się z powrotem do ludzkiego świata?
– Niech tym się nie martwi – ktoś pociągnął mnie za płaszcz. Popatrzyłam w dół i zobaczyłam, kogóż by innego? Piastoludka.
– Oni tak zawsze – powiedział wskazując głową w kierunku uliczek, w których zniknęli Maurek i Młynek – Trzeba się przyzwyczaić, choć czasami jest to irytujące. Ja się nazywam Ratuszek – Ludzik wyciągnął do mnie rękę na powitanie.
– Wiem – zawołałam – To ty jesteś ten Piastoludek, który dał się zaskoczyć Reńce!
– Tak, to ja! Do dzisiaj nie wiem, jak jej się to udało! Nie to jest jednak ważne! Zapraszam na ratusz!

Po ozdobnych schodach weszliśmy do ratuszowych sal. Ratuszek wyciągnął rękę i wskazując palcem na starą, drewniana szafę powiedział:
– Tu mieszkam, za tymi pięknie wymalowanymi drzwiczkami mam swój domek. A zajmuję się… Nie zdążył jednak dokończyć zdania, bo nagle z hałasem otworzyły się drzwi i do sali wpadło olbrzymie psisko, które chwyciwszy zębami za kołnierz czerwonego kaftanika zniknęło z Piastoludkiem w pysku za drzwiami Sali Stropowej.
Już po nim! – Pomyślałam.
Zaraz jednak rozległ się okrzyk:
– Niech się nie boi! Zapomniałem go nakarmić, a jak jest głodny to zeskakuje z sufitu i biega po rynku!
– A co to w ogóle za psisko? – wbiegłam za nimi do sali, w której cały strop wyłożony był drewnianymi belkami. Ratuszek stał pod ścianą i wycierał szmatką zaśliniony kubraczek, a następnie z wielkiego wora, który wyciągnął zza stołowej nogi, wsypał psią karmę do miski stojącej nieopodal. Psisko stało nad nim z wywieszonym jęzorem, czekając na swoje jedzenie.
– To pies malarza Ernsta. Ernst przyjechał do naszego miasta dawno temu, w czasach kiedy jeszcze państwami rządzili królowie, a w Brzegu właśnie wybudowano wspaniały, nowy ratusz. Tego dnia, o którym opowiem, w nowej sali rajców gwar był i hałas ogromny. Przez uchylone drzwi wciskały się do środka rozczochrane głowy ciekawskich ludzi, którzy chcieli zobaczyć, co takiego na suficie wymalował mistrz malarski nazwiskiem Ernst. A wezwano go specjalnie do tej roboty, bo rajcowie miejscy chcieli we wspaniałej sali obradować. Dlatego zadanie to powierzyli malarzowi, który znany był ze swojego talentu. Ernst przyjechał, sale do malowania obejrzał i zgodził się. Od tego czasu minęły już dwa lata, a końca pracy nie było widać.
Rajcowie się denerwowali, mieszkańcy podśmiewali, a mistrz malował, ale do środka sali nikogo nie
wpuszczał, tak więc nie wiedziano, jak malowidła wyglądają i ile do końca zostało. Coraz częściej za to szeptano, że malarz ma jakieś kłopoty i chyba obrazów na suficie nie wymaluje, bo nie wie, co malować. Gdy więc pewnego dnia zaprosił na pokaz rajców i powiedział im, że malowidła prawie są ukończone wszyscy się do ratusza zbiegli. Nim jednak powiem, co było dalej muszę zdradzić Wam pewną tajemnicę. Otóż malarz Ernst nie przyjechał do Brzegu sam. Towarzyszył mu jego najwierniejszy przyjaciel, a był nim najzwyklejszy na świecie kundelek, który pewnego deszczowego popołudnia przyplątał się do jego domu. Malarz ulitował się nad przemoczonym zwierzęciem i przygarnął do siebie. Od tej pory nie rozstawali się już nigdy i pies towarzyszył mu we wszystkich jego malarskich wyprawach. Tak właśnie było i tym razem. Mistrz malował, biegał po rusztowaniach, a wszystko to obserwował jego pies siedzący wiernie na progu sali rajców. Tego dnia, gdy mieszkańcy zbiegli się do ratusza zobaczyć malowidła, piesek, jak zwykle przysiadł na progu i patrzył wiernie na swego pana. Nikogo do środka nie wpuszczając warczał, gdy tylko który z ludzi zbliżył się zanadto do sali. Rajcowie niecierpliwili się coraz bardziej spoglądając na siebie nawzajem i mrucząc:
– Ludzie mówią, że Ernstowi już niewiele do zakończenia prac brakuje.
– Podobno zostało na suficie tylko jedno wolne miejsce, ale malarz nie wie, co tam namalować.
– Długo już czekamy na te malarskie wyczyny mistrza Ernsta!
– I dużo mu pieniędzy za to płacimy, a on maluje i maluje, a wieczorami ze swoim psem po mieście spaceruje.
Nagle otworzyły się drzwi do sali i wszyscy zgromadzeni ludzie zobaczyli mistrza Ernsta we własnej osobie. Pokłonił się pięknie wszystkim Brzeżanom, drzwi do sali szeroko otworzył i gestem ręki zaprosił zebranych do środka. Rajcowie weszli do sali i zadarli wysoko głowy. To, co zobaczyli zdziwiło ich ogromnie. Nad ich głowami rozciągał się obraz złożony z dwóch części: jasnej i ciemnej. Ludzie zaczęli rozglądać się wokoło i szeptać:
– Nie o takie malowidła nam chodziło!
– Miała być nasza praca wymalowana, pisarz z piórem, burmistrz, sędzia… A tu nikogo takiego nie widzimy!
Malarz spokojnie rozglądnął się po zdziwionych twarzach i powiedział:
– Przypatrzcie się uważniej temu malowidłu, a odczytacie jego znaczenie. Połowa jest w jasnych kolorach tak jak dobro, o którego czynieniu macie pamiętać. A że dobru towarzyszy zło, to druga część wymalowana jest w kolorach ciemnych. Po tej ciemnej stronie pokazałem wady człowieka, takie jak niesprawiedliwość, złe uczynki i karę, jaka nas za zło spotyka. Po to je wymalowałem, abyście zawsze gdy spojrzycie w górę, o tym pamiętali. Jednak większa część malowidła jest w jasnych kolorach, po to, aby było więcej dobra w naszym życiu. Tu wymalowałem dobre cechy: sprawiedliwość jako pannę z wagą i mieczem, pokój z gałązką oliwną, miłosierdzie z barankiem…
– Ale jedno miejsce puste zostało! Co takiego tam umieścisz? – kiwali głowami ludzie – Wszystko już namalowałeś!
– I tu właśnie mam duży kłopot, bo chciałem namalować wierność, a nie wiem, jak ją przedstawić. Spojrzeli po sobie rajcowie, głowami zaczęli kręcić i żaden nie wiedział, jak malarzowi pomóc. Długo trwałaby ta narada w ratuszowej sali, gdyby nagle do środka nie wskoczył pies mistrza Ernsta. Malarz spojrzał tylko na psisko i już wiedział, jak wierność i miłość namalować. Od tego czasu mamy na suficie w sali ratuszowej namalowanego pieska, a Brzeg jest nazywany miastem trzech psów.

– Chyba dwóch! – wtrąciłam – Bo z tego, co pamiętam jest to drugi pies, którego dane mi było poznać.
– A niezupełnie, bo trzeci też jest, ale dopiero usłyszysz jego historię.
– Opowiedz mi zaraz – zawołałam – Bardzo jestem ciekawa.
– A ten trzeci to nie mój pies!
Już chciałam spytać o nastepną historię, gdy nagle poczułam jakiś dziwny zapach.
– Czujesz dym? – wciągnęłam nosem powietrze. Nie zdążyłam jeszcze odwrócić głowy do Ratuszka, gdy ten wybiegł z sali wołając:
– Szybciej, bo nam ratusz znowu spali!
Nie wiedzieć kiedy cały korytarz wypełnił się szarym dymem, a Ratuszek zniknął na schodach z wiadrem wody w ręku. Po chwili, nim zdążyłam mrugnąć okiem, wszystko się rozjaśniło, zniknął przykry zapach palonego drewna, a obok mnie stanął mokry i zadyszany Piastoludek.
– Jestem chyba najbardziej zapracowanym Piastoludkiem w Brzegu! – powiedział ciężko łapiąc oddech – Nie tylko karmię tego wiecznie głodnego psa, ale i pilnuję, żeby nam ratusza nie spalili. A kiedyś już tak było!

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.