Jak Jędrzej brzeski Ratusz spalił
Piastoludek poprawił kubrak, szybkim ruchem ręki strzepnął resztki popiołu, które spadły z sufitu na jego czapeczkę, po czym rozpoczął swoje opowiadanie:
Działo się to bardzo dawno temu. Wtedy, kiedy jeszcze wszystkie domy w mieście były drewniane, a nocami po ulicach chodzili strażnicy, wołając:
– Gaście ogień! Gaście ogień! – w ten sposób pilnowali ludzi, żeby nie zasnęli przy nie zgaszonym piecu, bo łatwo było wtedy zaprószyć ogień. A pożar w mieście był największym nieszczęściem dla jego mieszkańców.
W jednej z brzeskich karczm siedział przy stole ze schyloną głowa dziwnie wyglądający człowiek. Nikt nie chciał koło niego usiąść, nikt nie chciał z nim rozmawiać. Bano się go, bo nie wiadomo było kto to jest. Gospodarz też nie za bardzo chciał go obsługiwać, ale przemógł się i podszedł pytając:
– Co podać dla ciebie w taki deszczowy dzień? Może co do jedzenia, żeby trochę weselej było, bo jak człowiek głodny to zły.
Podniósł głowę znad stołu dziwny ten człowiek, i wtedy gospodarz rozpoznał w nim tutejszego cieślę Jędrzeja. Od razu też humor mu się polepszył, bo znany gość jest lepszy od nieznanego zbója. Jednak Jędrzej nie uśmiechał się i na rozmowę nie miał ochoty.
– Co się stało, że taki jesteś smutny? – Spytał gospodarz podając na stół misę pełną mięsa.
– A no pracy w mieście dla mnie nie ma, a pieniądze są potrzebne – powiedział Jędrzej i głowę podparł rękami.
– A nie martw się o to, bo wciąż nowe domy budują, więc i dla ciebie robota się znajdzie!
– Ale nie jestem jedynym cieślą tu w Brzegu. Innych, lepszych do pracy wołają.
– To postaraj się, żebyś ty był najlepszy! – Odpowiedział mu gospodarz i odszedł do swoich zajęć.
Popatrzył na niego Jędrzej uważnie, pomyślał i nagle oczy mu rozbłysły. Postanowił sam sobie pracę znaleźć. Myślał , myślał – co by tu zrobić, żeby pieniędzy mu w kieszeni przybyło? Nagle do głowy przyszedł mu iście diabelski pomysł. A gdyby tak spalić jakąś bardzo ważną budowlę w mieście, taką która trzeba szybko odbudować, i dobrze za to zapłacić? Taką, którą tylko on – Jędrzej – by odbudować potrafił?
– Jest taka budowla – myślał po głowie się drapiąc – Ratusz! Podpalę ratusz, a potem go na nowo wystawię. Tak spalę, żeby tylko dach trzeba było naprawić, i żeby innym domom pożar nie zagrażał. Jak pomyślał, tak i zrobił. Poczekał do nocy, aż strażnik przeszedł przez rynek, potem zakradł się na strych ratusza i ogień w kąciku podłożył. Uciekał potem ile sił w nogach i stanąwszy w bezpiecznej odległości obserwował, co się będzie działo.
Tymczasem na dachu ratusza powoli ukazywać się zaczęły płomienie. Najpierw nieśmiało, potem jednak, gdy suche deski się zajęły, gdy powiał wiatr, ogień wybuchnął ze zdwojoną siłą. W jednej chwili cały budynek stanął w płomieniach, a Jędrzej z przerażeniem zobaczył, że wiatr przenosi ogień na okoliczne domy. Szybko zorientował się, że wywołał pożogę, której już nie da się opanować.
– Jak zapisano w kronikach, pożar zniszczył wtedy połowę miasta. Na nic jednak zdały się plany Jędrzeja. Domy i ratusz odbudował już ktoś inny i nie drewniane, ale ceglane to były mury. I tak powstał nasz piękny ratusz, którym dzisiaj możemy się wszędzie chwalić – zakończył swoje opowiadanie Ratuszek – A ja nad nim trzymam pieczę.
Nagle podskoczył, chwycił mnie za rękę i wybiegł na krużganek.
– Muszę zerknąć na zegar, muszę zerknąć na zegar! – Powtarzał, podskakując w górę i starając się dojrzeć wskazówki zegara umieszczone wysoko na wieży ratuszowej.
– Muszę, muszę, muszę!
– Ale dlaczego? – spytałam – Im dłużej znam Piastoludki tym mniej je rozumiem.
– Bo jeśli jest już wpół do dwunastej to muszę podeprzeć wieżę inaczej runie na brzeski rynek – sapał podskakując Ratuszek.
Przypomniało mi się wtedy, jak pewnego razu Reńka opowiadała, że gdy oprowadza po mieście wycieczkę z dziećmi, zawsze każe im zbierać patyczki w parku, a potem podpierać nimi wieżę ratuszową. Trochę wydawało mi się to dziwne, tym bardziej, że nasza wieża na krzywą nie wygląda. A jednak. Gdy popatrzeć na na nią z ulicy Garbarskiej i Jabłkowej, jest krzywa bez wątpienia. Nigdy jednak nie dowiedziałam się, dlaczego. Postanowiłam więc spytać o to Piastoludka.
– Krzywa? – Ratuszek zrobił dziwną minę, wywracając oczyma pogroził mi kijkiem – Jesteś zbyt ciekawska!
Po tych słowach chwycił za piorunochron, po którym bardzo sprytnie wspiął się na dach ratusza. Choćbym chciała, nie miałam szans podążyć jego śladem. Pozostało mi tylko stanąć na rynku i z daleka obserwować jego wyczyny. Tymczasem Piastoludek już ześlizgiwał się po dachówkach z drugiej strony, po czym ku memu przerażeniu, przerzucił linę, która zaplątała się wokół wskazówki zegara. Sprytny ludzik szybko wspiął się po niej w górę i już po chwili kołysał się na niej w jedną i w drugą stronę jak na huśtawce. Domyśliłam się, że nie robił tego pierwszy raz. Wręcz przeciwnie, bawił się doskonale, za to nie można tego było powiedzieć o wskazówkach ratuszowego zegara, które wyglądały tak, jakby za chwilę miały odpaść.
– Czy to czasem nie ty jesteś odpowiedzialny za to, że z każdej strony rynku mamy inną godzinę? – krzyknęłam zasłaniając dłonią oczy przed promieniami słońca.
– Ja? A skąd! – Usłyszałam słaby głosik. Jednocześnie jednak widziałam, że wskazówki są coraz bardziej rozregulowane, a razem z nimi zaczyna w prawo i w lewo wychylać się cała wieża.
– Zejdź natychmiast! – Ogarnęło mnie przerażenie.
– Nic się nie bój! Ja tylko o wpół do każdej godziny się kołyszę!
– Bardziej niszczysz niż dbasz o ten ratusz! – Odkrzyknęłam.
– Nieprawda! – Piastoludek nagle znalazł się tuż obok mnie. Usiadł na krawężniku uśmiechając się od ucha do ucha – Nigdy nie zniszczę ratuszowej wieży. To niemożliwe!
– Nie kłam!! Przecież sama widziałam, jak ta cała budowla chwiała się na wszystkie strony.
– Wcale nie na wszystkie strony, tylko z południa na północ. A za godzinę rozkołyszę ją ze wschodu na zachód. Wszystko dla zachowania równowagi. Niech pamięta – Spojrzał na mnie o pogroził mi palcem – Piastoludki to bardzo mądre stworzenia.
Z oburzeniem postukał kijkiem w kamienny bruk.
– Nie byłabym tego taka pewna! – odpowiedziałam, zerkając na niego niespokojnie. Nie wiedziałam, co mnie czeka, jeśli się rozgniewa.
– Widzę, że każdy z was i psoci i pilnuje porządku.
– Tylko nie psoci, tylko nie psoci! A ratuszową wieżę to mi Reńka kazała jeszcze bardziej skrzywić, żeby turyści łatwiej to zauważali.
Piastoludek wstał z krawężnika, otrzepał spodenki i zwrócił się do mnie:
– Tu jest jeszcze parę rzeczy do zrobienia, tylko brakuje nam chętnych do pomocy.
– A w czym wam trzeba pomóc?
Zaciekawiło mnie to bardzo, tym bardziej, że dotychczas poznane przeze mnie Piastoludki były bardzo samodzielne i zaradne.
– Otóż, widzisz. Mamy tu kłopot z ziemniakami.
– Z ziemniakami? – Pokiwałam głową ze zdziwienia – Nie rozumiem.
– Nie wiesz, co to ziemniaki?
– Wiem, wiem, nie o to chodzi. Jaki możesz mieć problem z ziemniakami? To najbardziej popularne jedzenie na naszych stołach. Wszyscy je jedzą codziennie.
Piastoludek popatrzył na mnie, podrapał się za lewym uchem i stwierdził:
– A wszystko właśnie tu się zaczęło – Powiedział i wskazał kijkiem ozdobny balkon, który krył pod sobą ozdobne wejście do dawnej kamienicy. Dzisiaj niewiele już z niej zostało, prócz tego właśnie balkonu. Cała reszta budynku była nowa i nie pasowała wyglądem do ozdobnego wejścia.
– Opowiem ci tę historię, bo jak Was ludzi znam, niewiele o niej słyszałaś.
cdn…