Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 8

Zuzka

Chwilę później obok mnie pojawiła się uśmiechnięta, mała osóbka w szerokiej, czerwonej spódnicy, opasanej fartuchem. Na głowie nosiła kolorowy czepiec z szerokim rondem, który zasłaniał jasną grzywkę i figlarne oczka. Za to z tyłu zwisał gruby warkocz obwiązany czerwoną kokardą. Zuzka schowała swój telefon w kieszeń fartucha i zwracając się do mnie, powiedziała:
– Zdziwiona, że mamy telefony?
– Aha – pokiwałam głową, bo tylko tyle potrafiłam z siebie wydobyć. Okazało się bowiem, że ludziki, które według mnie miały być bajkowymi stworkami, nie tylko żyły i poruszały się po całym mieście, ale jeszcze posługiwały się całkiem sprawnie nowoczesną techniką.
– Nic w tym dziwnego, przecież żyjemy w XXI wieku! I wy, i my. Jestem Zuzka – co powiedziawszy Piastoludka wyciągnęła do mnie rękę na powitanie – A mieszkam po przeciwnej stronie rynku, w kamieniczce, która kiedyś, dawno temu, nazywała się „Czarną kamienicą”.
– I z nią pewnie związana jest następna legenda? – Spytałam udając się krok w krok za Zuzką, która właśnie minęła szereg taksówek stojących rzędem pod ratuszem i stanęła naprzeciwko kamienicy, która ku mojemu zdziwieniu, wcale nie była czarna.
Patrząc na moją zdziwiona minę szybko dodała:
– Kiedyś była czarna. Teraz jest żółta. Dla mnie nie ma to znaczenia. A nazywam się Zuzka, bo dawno temu…

…Dawno temu stała na rynku w Brzegu kamienica. Wysoka na trzy piętra i cała wyłożona czarnym kamieniem. Nad oknami górowały czarne gzymsy. Nad drzwiami czarne, wyrzeźbione w kamieniu ozdoby. W tej kamienicy mieściła się najlepsza w mieście gospoda, a jej właściciel słynął w mieście z piwnic pełnych najlepszego wina. Często też zaglądali tam goście przybywający do miasta, a i tutejsi ludzie też chętnie próbowali smacznego jadła, tym bardziej, że obsługiwała ich piękna dziewczyna, której na imię było Zuzanna. Zuzanna była bardzo usłużna i chętna do pomocy, dlatego też wszyscy ją lubili. Zuzanna słynęła też z niezwykłej odwagi. Nikogo i niczego się nie bała. Gdy więc pewnego razu do winiarni zawitał kat miejski chętnie podała mu jedzenie i wino, pomimo tego, że wszyscy inni omijali go z daleka. Wkrótce nawiązała się rozmowa pomiędzy katem, a gospodarzem.
– Bardzo jestem już dzisiaj zmęczony – powiedział kat – A zapomniałem w szubienicy moje katowskie rękawice. A będę ich jeszcze dzisiaj potrzebował. Chętnie bym tam po nie kogoś posłał, ale kto się odważy iść po nocy do szubienicy?
Wtedy podeszła do stołu Zuzanna i powiedziała:
– Dla mnie nic w tym strasznego nie jest. Mogę to zrobić, choćby zaraz.
Tego się kat nie spodziewał. Postanowił jednak sprawdzić, czy rzeczywiście dziewczyna wykona zadanie. Dokładnie wytłumaczył, gdzie są schowane rękawice, czego Zuzanna uważnie wysłuchała, po czym zarzuciła na siebie płaszcz i wyruszyła w drogę.
Gdy otworzyła drzwi od gospody zawiało chłodem, jednak śmiało ruszyła przed siebie wąskimi uliczkami miasta aż za Bramę Opolską, za którą to na niewielkim wzniesieniu nad Odrą znajdowała się miejska szubienica. Jednak gdy podeszła bliżej, ku swemu zdziwieniu zorientowała się, że nie jest tu sama. Przy szubienicy przywiązane były konie, obarczone worami, a pod szubienicą za zamkniętymi drzwiami, gdzie kat zwykle trzymał potrzebne mu narzędzia, migotało słabe światełko. Szybko domyśliła się, że szubienica stała się kryjówką dla zbójców, którzy napadali na karawany kupieckie jadące z Opola do Wrocławia. Szybko też postanowiła wracać do gospody i o wszystkim opowiedzieć stażom miejskim. Dosiadła więc pierwszego z brzegu konia i pognała na nim, jak mogła najszybciej do bramy miejskiej. Zbójcy jednak usłyszawszy dziwny hałas zaczęli Zuzannę gonić. Zdążyła jednak dzielna dziewczyna bramę miejską przekroczyć i do gospody wrócić. Gdy rozwiązano worki przytroczone do konia, okazało się, że były w nich jeszcze nie ukryte łupy zrabowane kupcom dzień wcześniej. Bardzo musiało to zbójców rozzłościć, bo nie tylko ich kryjówka została zdradzona, ale jeszcze i łupy stracili.
Następnego dnia do gospody przybyli jacyś nowi, nieznani nikomu goście. Zuzanna spojrzała na nich uważnie przysłuchując się ich rozmowie. Po głosach rozpoznała owych zbójców, którzy wczoraj ją tak zaciekle gonili. Przestraszyła się bardzo, ale nie dała nic po sobie poznać. Obsługiwała ich tak, jak zazwyczaj wszystkich pozostałych, a w głowie obmyślała, jakby ich tu zwabić w pułapkę. W końcu zawołała:
– Wielmożni Panowie! Mam ja w piwnicy wino najlepszego gatunku, którym z chęcią bym was poczęstowała, nie mogę jednak sama beczki wnieść do izby. Gdybyście tak mi w tym pomogli, sami byście zobaczyli, że nie kłamię!
Zbójcy nie domyślając się podstępu, przytaknęli ochoczo głowami i do piwnicy zeszli. Jak tylko ostatni z nich zniknął w czeluściach piwnicy, Zuzanna zatrzasnęła drzwi i zaryglowała zamki. Potem szybko przywołała straż miejską i o wszystkim opowiedziała. I tak oto odważna Zuzanna złapała zbójców. Długo jeszcze nad drzwiami wejściowymi w czarnej kamienicy wisiał obraz przedstawiający dziewczynę uciekającą na koniu przed goniącymi ją jeźdźcami.
A dzisiaj… Dzisiaj nie ma już czarnej kamienicy, ale legenda o odważnej dziewczynie pozostała w pamięci mieszkańców Brzegu.

– A ty masz pewnie imię po jej bohaterce? – dokończyłam opowiadanie zerkając na Zuzkę. Piastoludka uśmiechnęła się na te słowa od ucha do ucha.
– Pewnie, że tak! – zawołała – Ale to nie wszystko. Mój człowiek w Brzegu to też Zuzanna, aby tradycji stało się zadość. Niestety, mieszka dosyć daleko od kamieniczki na rynku, co nie przeszkadza mi do niej przychodzić codziennie.
– Dobrze wiem, że wy, Piastoludki, jak chcecie to przenosicie się z miejsca na miejsce bardzo szybko – obeszłam Zuzkę dookoła uważnym wzrokiem szukając tajemniczego kijka, którego czarodziejską moc już kilka razy poznałam.
– Ha, ha, ha – zaśmiała się Zuzka – Wiem, czego szukasz! A ja nie mam kijka, bo ja poruszam się po mieście w bardzo nowoczesny sposób.
– Tak? – zaciekawiło mnie to – Bez czarów?
– Bez czarów, bez czarów! Ja jestem tradycjonalistką – Zuzka kiwnęła na mnie ręką. Poszłam za nią na podwórko za „czarną kamienicą”, gdzie pod zielono – szarą plandeką stało coś, co przypominało dwukołowy pojazd.
Niemożliwe! – pomyślałam. A jednak! Zuzka jednym ruchem ręki ściągnęła plandekę i zawołała:
– Bo ja mam to! – przed moimi oczami stał czerwony motocykl – To najnowszy model Yamaha FJR300AS! Pojemność 1298 cm³, cztery cylindry, moc maksymalna 146,2 KM, elektroniczny, bez sprzęgowy system zmiany biegów, elektroniczna regulacja zawieszenia, a prędkość… No cóż, prędkość 245 km/h, ale tu, przyznam się, trochę poczarowałam i dodaję sobie do 300 km/h. Na tym sprzęcie jestem u Zuzanny na obiedzie za pół minutki!
– No, muszę przyznać, że jesteś najbardziej zaskakującym Piastoludkiem z dotychczas przeze mnie poznanych. Mam tylko pytanie – gdzie ty rozwijasz tę zabójczą szybkość, bo nasze uliczki i ciągłe korki chyba na to nie pozwalają?
– No chyba nie myślisz, że jeżdżę w waszym świecie! – Zuzka patrzyła na mnie ze zdziwieniem – Zapomniałaś, że nasze dwa światy istnieją równocześnie, a my, Piastoludki możemy pojawiać się i w jednym i w drugim? Na obiady jeżdżę ulicami naszego świata.
– To co? Wsiadamy i jedziemy!

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.