Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 9

Legenda o niedźwiedziu

Zuzka stuknęła obcasikiem i momentalnie zmieniła strój z szerokiej spódnicy z fartuchem na czarny, skórzany kombinezon i wysokie, skórzane buty. Całość stroju uzupełniał biały kask z czerwonym napisem „Zuzka”.
– No co? – zwróciła się do mnie zakładając kask na głowę – Nie ma na co czekać, wskakuj!
– Ale ja chyba nie za bardzo jestem gotowa na taką jazdę – powiedziałam patrząc na mój czerwony płaszczyk i wysokie, czarne szpilki.
– A no tak, rzeczywiście – pokiwała głową Zuzka – Trzeba Cię przebrać i to szybko.
Jak można się było spodziewać – stuknęła obcasikiem i równie szybko, jak ona, ja też miałam na sobie strój motocyklisty. Teraz nie było już żadnych argumentów, żeby nie wsiąść na motocykl Zuzki, a wspominać o tym, że bardzo się tego boję po prostu nie wypadało. Pomyślałam, że nie zrobiłoby to na niej dobrego wrażenia.
Poza tym, dobrze byłoby zobaczyć, co ciekawego ma mi do pokazania ta mała, tajemnicza istotka. Chwilę później, siedząc z tyłu za Zuzką, kurczowo trzymałam się tej zmotoryzowanej Piastoludki, a wiatr szumiał mi w uszach.
– Dokąd jedziemy? – zawołałam do niej próbując przekrzyczeć ryk silnika i nie myśleć o zawrotnej szybkości, którą Zuzka bez najmniejszych oporów osiągnęła już na moście, wyjeżdżając z miasta w kierunku Lubszy.
– Trzymaj się teraz, wchodzimy w zakręt! – usłyszałam w odpowiedzi i ledwo zdążyłam mocniej objąć Zuzkę, gdy motor przechylił się silnie w lewo, a następnie przyśpieszył jeszcze bardziej osiągając szybkość, jakiej nie chciałabym widzieć na prędkościomierzu. Chwilę później zatrzymałyśmy się przy leśnej polance. Zuzka ściągnęła kask i popatrzyła na mnie uważnie.
– Super, prawda!?
– Tak, oczywiście – kiwnęłam głową w uszach wciąż jeszcze słysząc szum wiatru.
– I to właśnie lubię! Chodź za mną.

Ruszyłyśmy w głąb lasu, a ja nadal nie wiedziałam, gdzie jesteśmy. Za to Zuzka dobrze wiedziała, dokąd idzie. Nie zawahała się ani razu nawet wtedy, gdy wąska, wijąca się wśród krzaków ścieżka zniknęła z pola widzenia w zaroślach. W czasie drogi nie odezwała się ani słowem zerkając tylko od czasu do czasu w moją stronę, kładąc palec na ustach, co pewnie miało oznaczać, żebym była cicho. W końcu chyba doszłyśmy do celu, bo Zuzka rzuciła się za ziemię i czołgając się w pobliże krzaków, wskazała palcem na coś, co leżało w stercie suchych liści przed nami. Był to ogromny, brunatny niedźwiedź wokół którego kręciło się całe mnóstwo Piastoludków, które czyściły jego futro z liści i mchu. Inne, olbrzymimi grzebieniami czesały gęste futro i drapały go po grzbiecie małymi grabkami. Niedźwiedzisko od czasu do czasu ziewało ukazując przy tym ogromne zębiska.
– To niedźwiedź z Ryczyna – powiedziała do mnie Zuzka – Opowiem ci jego historię. To tu wszystko się zaczęło, a było to tak:

Działo się to bardzo dawno temu. Kronikarze opowiadają, że był wtedy rok 972, ale czy tak było na prawdę – nie wiadomo. Tego dnia wiosenne niebo zasnuło się ciężkimi chmurami, które na pewno zapowiadały nadchodzący deszcz. A że był dopiero marzec, który często przynosi niespodzianki, więc i śniegu też można się było spodziewać. Pomimo tej pogody przez lasy jechała drużyna wojów na czele ze swoim księciem Dobromirem. Odważni to byli ludzie i w podróżach wytrwali, tym razem jednak napotykali na swej drodze same kłopoty.
Wyruszyli w drogę na rozkaz księcia, aby przekazać radosne nowiny do sławnego miasta Wrocławia. Nie pierwsza to była taka ich wyprawa, szlaki znali i spodziewali się, że za dwa tygodnie będą na miejscu. A tymczasem w dzień postoju w Opolu książę Dobromir ciężko zachorował. Tym samym cała podróż się opóźniła. Czas mijał, a o powrocie do zdrowia nie było mowy. We Wrocławiu na nowiny czekano niecierpliwie, więc książę, wiedząc, że powierzone mu zadanie jest bardzo ważne, chcąc nie chcąc z łóżka wstał i w dalszą drogę wyruszył. Chcąc sobie drogę skrócić wypytał okolicznego chłopa o nieznane ścieżki i dróżki, tak aby szybciej drogę przebyć. Początkowo wszystko wydawało się być łatwe i proste. Jednak nagle w puszczy szlak się urwał. Wojowie rozglądali się dookoła szukając choćby najmniejszej wskazówki do dalszej drogi, jednak wokół nich szumiały tylko dęby wysokie i buki rozłożyste. Rzeka, która zaprowadzić ich miała wprost do bram miasta Wrocławia gdzieś zniknęła, a zamiast niej pojawiły się bagna i gęste zarośla. Dobromir nie pamiętał tak gęstej puszczy. Słyszał o niej jedynie w opowiadaniach dziadka. Nagle spełniły się ich najgorsze obawy. Z nieba poczęły powoli opadać śnieżne płatki. O dalszej drodze już nie mogło być mowy. Trzeba było o założeniu noclegu pomyśleć.

– Staniemy tu w tym miejscu i rozłożymy obozowisko – powiedział książę zwracając się do swych wojów, którzy pokiwali na to zgodnie głowami.
Szybko też rozpalili ognisko, a wokół unosić zaczął się zapach pieczonego mięsa. Wkrótce też otoczył ich zmrok, a zimno stawało się coraz bardziej przejmujące. Gdy już wszyscy najedli się do syta i do snu zaczęli układać, nagle tuż za nimi w zaroślach rozległ się ryk groźnego zwierzęcia. Wszyscy w tym ryku natychmiast rozpoznali najgroźniejsze zwierzę puszczy.
– Niedźwiedź, Dobromirze! Niedźwiedź! Wzbudził się widać po zimowym śnie i teraz zapach naszego jadła go tu do nas prosto naprowadzi!
– Ratujmy się – rozległy się trwożliwe okrzyki, wszyscy bowiem wiedzieli, że bez przygotowania, zmęczeni i nocą z rozgniewanym i głodnym zwierzęciem nie mieli szans.
Dobromir usłyszawszy ryk zerwał się na równe nogi.
– Uciekajmy na drzewa! To jedyny ratunek!
Wspinając się na najwyższe grube konary dzielni ci ludzie mogli tylko siedzieć i patrzeć, jak z ciemności powoli wynurza się potężny niedźwiedź. Pod naporem niedźwiedziego cielska łamały się gałęzie, a ryk wściekłości przerywał nocną ciszę. Wyglądało na to, że niedźwiedź jest wściekły i bardzo zły, że go ze snu zimowego wzbudzono za wcześnie. Gdy wyszedł z krzaków wojowie ujrzeli go w całej okazałości. Był olbrzymi. Futro zwisało mu aż do samej ziemi, a w jego kłaki wplątane były suche liście, w których przeleżał całą zimę, a z których nie zdążył się jeszcze otrząsnąć. Niedźwiedź zbliżył się powoli do przygasającego ogniska, wciągnął powietrze przez nos i zamachnął się potężną łapą na rożen z mięsem. Już miał zagłębić wielkie kły w soczyste mięsiwo, gdy nagle rozległ się trzask pękającej gałęzi. Przerażeni wojowie ujrzeli widok zaiste straszny. Gałąź na której schronił się książę złamała się, a sam Dobromir runął na ziemię wprost przed paszczę niedźwiedzia. Leżąc na ziemi książę czekał już tylko na niechybną śmierć.
Niedźwiedź podniósł się na tylne łapy. Utkwił zaszłe krwią oczy w księcia i zamachnął się łapą, gdy nagle, nie wiedzieć czemu zaryczał, opadł ciężko na przednie łapy, po czym obwąchawszy uważnie przerażonego człowieka odszedł spokojnie w ciemny las. Z dala usłyszano jeszcze jego potężny ryk rozlegający się echem po bagnisku. Zdziwieni ludzie powoli otrząsali się z tego niezwykłego spotkania. Co takiego stało się, że dziki ten zwierz odszedł pozostawiając ich w spokoju?
– Chyba jeszcze nigdy nie widział człowieka – powiedział najstarszy i najbardziej doświadczony wojownik.
– To jest dla nas znak – zawołali następni patrząc na księcia Dobromira.
Gdy wstało słońce wszyscy siedzieli jeszcze wokół wygaszonego ogniska i dalej radzili.
Przecież droga z Opola do Wrocławia miała trwać tylko jeden dzień, a oni zabłądzili na bagnach i nie potrafili odnaleźć drogi. Szlak miał być łatwy i prosty, bo wzdłuż rzeki mieli jechać, a Odra nagle zaginęła gdzieś w puszczy i odnaleźć jej nie potrafili. Na dodatek jeszcze nocą odwiedził ich niedźwiedź wybudzony ze snu, wściekły i silny, a jednak nic księciu nie zrobił pomimo że ten przed jego nosem leżał. Nie był to zwyczajne zdarzenia. Starsi ludzie od dawna też mówili, że trzeba znaki natury obserwować i słuchać. A wszystkie znaki wskazywały, że w tym miejscu trzeba się osiedlić.
Może tu miejsce, by nasze własne grodzisko założyć? – Dobromir spojrzał na twarze swojej drużyny. Zaczęli głowami kiwać na zgodę.
– Tu nasze miejsce, tu nasze grodzisko! A że ryk niedźwiedzia był ostatnim znakiem, tedy Ryczyn go nazwiemy!
Zaszumiały potężne dęby i buki, a wojowie już dalszej drogi nie szukali tylko zaczęli nową osadę budować. Wkrótce stała się ona sławnym i znanym grodem,   zwanym Ryczynem na pamiatkę owego dziwnego spotkania. Działo się to bardzo dawno temu, a po dzień dzisiejszy możecie oglądać w lesie koło Lipek miejsce, gdzie to sławne grodzisko się znajdowało.

– A my jesteśmy właśnie dokładnie w tym miejscu, gdzie było starodawne grodzisko.
– I tu też mieszkają Piastoludki – dokończyłam – Tylko bardzo niebezpieczne mają zajęcie, jak widzę.
– Nie, to tylko tak wygląda. Niedźwiedź jest jak najbardziej przyjaźnie nastawiony, nie lubi tylko być głodny, więc wciąż trzeba mu donosić nowe beczułki z miodem. Teraz możemy cichutko wycofać się z powrotem na ścieżkę, ale tak, żeby nie denerwować misia niepotrzebnym hałasem – szepnęła mi do ucha Zuzka.
Powoli wracałyśmy do miejsca, gdzie stał nasz motor. Nagle jednak Piastoludka przystanęła i powiedziała:
– Z Ryczynem wiąże się jeszcze jedna opowieść.
– To zdradź mi ją – poprosiłam.
– No dobrze, chociaż w ten sposób zdradzę pewną, starą tajemnicę Piastoludków. Musisz obiecać, że nikomu tego nie wyjawisz.
– Oczywiście, obiecuję – moja ciekawość wzrastała z każdą chwilą.

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.