SDM przestał istnieć 15 kwietnia. Zespół, z niemal trzydziestoletnim stażem, mocno zakorzeniony w piosence turystycznej, granej i śpiewanej często przy ogniskach. Zespół, który zapełniał sale koncertowe do ostatniego miejsca. Dla wielu ikona polskiej poezji śpiewanej.
Komunikat o zakończeniu działalności muzycznej Starego Dobrego Małżeństwa pojawił się na oficjalnej stronie zespołu: „Z żalem informujemy, że 15 kwietnia zespół Stare Dobre Małżeństwo zagrał swój ostatni koncert w dotychczasowym składzie. Niestety w nowej wizji artystycznej Krzysztofa Myszkowskiego nie znalazło się dla nas miejsce. Życzymy Mu powodzenia w realizacji jego muzycznych zamierzeń. Wszystkim, którzy przez te lata wspierali nas swoją obecnością na koncertach, dając wyrazy sympatii i uznania dla naszej pracy, serdecznie dziękujemy i zapraszamy na podobne spotkania w niedalekiej przyszłości, gdyż często koniec bywa początkiem czegoś nowego.” Podpisano: Wojciech Czemplik, Ryszard Żarowski, Andrzej Stagraczyński, Dariusz Czarny, Przemysław Chołody.
Piętnastego maja ukazała się solowa płyta Krzysztofa Myszkowskiego, „Oswojony”
Rozmawiamy z Wojciechem Czemplikiem. Artysta nie bardzo chciał się odnieść do kwietniowych rewelacji, utrzymując, że wszystko co niezbędne znalazło się w komunikacie opublikowanym na oficjalnej stronie zespołu. Rozmawialiśmy, więc o zespole, koncertach, słuchaczach i internecie.
TOMASZ ŻMUDA: Stare Dobre Małżeństwo kojarzy się większości ludziom z muzyką turystyczną. Bieszczadzkie Anioły, Kropka, muzyka przy ognisku nawet. A nowe kompozycje są bardzo bluesowe, nowocześnie brzmią, ciężkie, wręcz, momentami… Z czego to wynika?
Wojciech Czemplik (skrzypce, SDM): Wynik to zapewne z pewnych przemian, które zachodziły w zespole. Doszli nowi muzycy, wszystko się rozwinęło w takim kierunku w jakim podążają fascynacje nowych muzyków. I teraz, jeżeli jest Przemek, który gra na harmonijce, jeżeli jest Damian, który gra na gitarze – każdy tam swoje elementy wplatał, to co mu w duszy gra. Stąd taki nowy charakter.
TŻ: Przyjemny kolaż. SDM-u praktycznie nie ma w mediach. A sale koncertowe szczelnie wypełniał. Czy ma Pan jakiś model statystycznego – przeciętnego słuchacza Starego Dobrego Małżeństwa.
WC: Podzielił bym to na kilka grup, tego naszego słuchacza. Pierwsza grupa, to są nasi rówieśnicy, którzy zasłuchali się w zespół jeszcze w latach 80. Nabyli wtedy pierwsze kasety zespołu i z zespołem zaczynali „raczkować”. Czyli ludzie, którzy studiowali w tamtym okresie, albo chodzili na rajdy, bywali w chatkach studenckich, siedzieli przy ognisku z gitarą itd. Czyli osoby z pogranicza pięćdziesięciu lat – około. Druga grupa, to są, jak zauważyłem, dzieci tych ludzi, którzy dorastają razem z rodzicami i ich muzyką w domu rodzinnym. Rodzice próbują pokazać im to czego sami słuchali. W jakimś tam ułamku to się udaje, więc przychodzi drugie pokolenie i mówi: „no tak, nasi rodzice słuchali, dzięki nim poznaliśmy zespół…” itd. No i jest oczywiście ta grupa najmłodszych ludzi, którzy właśnie, nie z telewizji komercyjnej znają zespół, ale z przekazów, takich ustnych, i przede wszystkim z płyt. Czasy są takie, że to jest dostępne. No i przede wszystkim jest jeszcze takie medium potężne jak internet. W internecie wszystko można przeczytać, wszystkiego można się dowiedzieć, wejść na Youtube’a i zobaczyć każdy niemal koncert, praktycznie każdego artystę w Polsce, który gdzieś tam występował. To ułatwia promocję zespołu, jak widać skutecznie. Nie potrzeba być na pierwszych stronach kolorowych gazet…
TŻ: A’propos internetu… Są portale społecznościowe, życie przenosi się do świata wirtualnego… Coraz mniej tych bodźców pobudzających wrażliwość u młodych ludzi… Jak generować u młodzieży świadomość artystyczną, tą wrażliwość właśnie?
WC: Trzeba pokazać ludziom, którzy są zapatrzeni w telewizor, zaczytani w kolorowych gazetach, czasopismach i słuchają RMF-u, że na tym świat się nie kończy. I warto wejść do księgarni, do sklepu gdzie jest poezja, gdzie są ciekawe książki, gdzie jest inna muzyka. Ja wiem, że ta muzyka nie leży na wierzchu. Aczkolwiek my mamy to szczęście, że jak nasze płyty wychodzą to w Empikach czy Mediamarktach, są najbardziej widoczne… Tylko, że jest taki natłok informacji, że w jakiś sposób my, ze sceny na koncertach, mówimy o tym co się z zespołem dzieje i skutek jest taki, że jak ktoś się tym zainteresuje, pójdzie do sklepu, poszuka w internecie i zobaczy ile zespół wydał płyt, gdzie koncertuje, jak się rozwija i jaki to jest rodzaj muzyki. Rzeczywiście, jeżeli ktoś żyje pod kloszem tej współczesnej „papki” popkulturowej, to się nie dowie o takich zjawiskach jak ten zespół, jak wiele innych. Warto pytać, a przede wszystkim chodzić do sklepów z tzw. ambitniejszą książką, muzyką i filmem.
TŻ: Ile koncertów rocznie grał SDM.
WC: Średnio to jest ok. 100, 120 – 130 koncertów rocznie. Ta tendencja utrzymuje się od początku istnienia SDM. Jakoś tak nam los sprzyja, ze nawet w tych najtrudniejszych czasach tych koncertów zawsze było dużo. Oczywiście były takie lata, że graliśmy jeszcze więcej – byliśmy młodsi, koncerty trwały ciut krócej, i bywało, że graliśmy dwa koncerty jednego dnia. Teraz to jest niewykonalne. Ponieważ przy koncercie, który trwa dwie i pół godziny, zespół nie może sobie na to pozwolić, żeby się zwinąć, pojechać do innego miasta – rozłożyć się i po raz kolejny zagrać dwie i pół godziny. Cieszymy się, że ciągle tu i tam nas zapraszano. Wynika to również z pokory zespołu, że nie jesteśmy wybredni co do miejsca, co do warunków, co do sali i przygotowania koncertów. Wiadomo, że są zespoły, które nie przyjadą na koncert, jeżeli nie przywiozą swojej rampy świateł, swojego realizatora świateł, dźwięku, najlepiej jeszcze dekoracji, a najlepiej jeszcze, żeby w garderobie była skrzynka, ze zmrożoną „Coca – colą” i wszystkimi dodatkami… (śmiech) Uważam, że z tym należy walczyć i nie rozpieszczać tych pseudoartystów. Wydaje mi się, że jeżeli do publiczności podchodzi się z pokorą i szacunkiem to można grać 100 koncertów w ciągu roku i wytrwać tak przez dwadzieścia parę lat.
TŻ: Dziękujemy za rozmowę!