Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 15

Wielka Księga Miasta Brzeg

W milczeniu posuwaliśmy się za Zuzką, która pewnym krokiem szła przez ciemne zaułki omijając drzwi prowadzące nie wiedzieć dokąd i odgarniając pajęczyny zwisające z sufitu. Zupełnie nie wiedziałam, w którym miejscu miasta akurat się znajdujemy. Główny tunel był nieco szerszy, jednak Zuzka wybierała czasem pomniejsze korytarze skręcając nagle to w lewą bądź prawą stronę. Za mną dreptał Kociołek dysząc ciężko, czy to ze strachu czy to ze zmęczenia, bowiem jego ogromny brzuch czasami sprawiał mu kłopoty przy przeciskaniu się przez węższe kawałki tunelu. Na końcu kroczyła Ula, która wyglądała na równie zaskoczoną jak ja.– Wiedziałam, że moje piwnice są tajemnicze – powiedziała – ale nie miałam pojęcia, że prowadzą do ukrytych pod miastem korytarzy!
– I dobrze – odpowiedziała Zuzka – znając was, ludzi, na pewno wszystkie zasypalibyście, uznając je za niebezpieczne.
– Dokąd my właściwie idziemy? – spytałam w końcu próbując dowiedzieć się czegoś więcej o celu naszej wędrówki.
Zuzka obejrzała się do tyłu.
– Do Zuzanny po Wielką Księgę! Tam znajdziemy odpowiedzi na nasze pytania, jak uratować miasto i kapelusz Fryderyka. Ooo! – zawołała nagle – to już tutaj – i pchnęła do przodu wielkie, ciężkie metalowe drzwi – za każdym razem trzeba bardzo ostrożnie poruszać się korytarzami, bo pełno tutaj Błędnych Ogników, które zwodzą nieostrożnego wędrowca.
– Jakie znowu Ogniki? – pomyślałam – To miasto to jedna, wielka tajemnica.
– No pewnie – Kociołek odgadł moje myśli – zaraz ci o nich opowiem, ale najpierw poszukam talerza z ciastkami.
Jakież było moje zdziwienie, gdy pod ścianą ponurej piwnicy zobaczyłam stojący na małym stoliku talerz wypełniony po brzegi świeżo upieczonymi piernikami.
– O nie! – krzyknęłam – Oddaj pierniki, to moje jedzenie!
– To nasze jedzenie – zawołały Piastoludki wyrywając mi talerz z rąk – Zuzanna zawsze je dla nas piecze i zostawia co wieczór w tym samym miejscu.
– Ale ja nic jeszcze dzisiaj nie jadłam – odważnie walczyłam o swoje – sami zjedliście wszystkie ziemniaki!
– Spokojnie – Ula zabrała nam pierniczki i obdzieliła wszystkich równo – dla każdego starczy. A właściwie, z piernikami to też ciekawa sprawa, bo kiedyś w Brzegu piekli bardzo smaczne pierniczki.
– No i to jest właśnie ten stary przepis. Zapisany był w Wielkiej Księdze – dopowiedziała Zuzka – kiedyś, gdy ją przeglądałam, trafiłam na niego przypadkiem. Pokazałam Zuzannie, a ona wypróbowała go w kuchni. I wiesz co? Wyszło doskonale! Od tego czasu codziennie je piecze i gorące ciasteczka czekają na nas właśnie w tym miejscu.
– Są przepyszne – mlasnęłam głośno zbierając okruszki, które upadły na ziemie podczas walki o talerz z wypiekami – teraz jednak czas na Księgę.
– Dokładnie!- Zuzka pociągnęła za ukrytą dźwignię w podłodze, a wtedy w murze ukazał się wnęka, w której leżała Wielka Księga.
– Oto ona.Kociołek ostrożnie chwycił brzegi okładki i otworzył stronicę. Zobaczyliśmy równo zapisane kartki zdobione kolorowymi obrazkami. Wszystko było tutaj dokładnie opisane. Od pierwszego dnia powstania miasta po dzień wczorajszy.
– Gdzie szukać wskazówek o Kiciumordce? – Ula bezradnie spojrzała na Piastoludki – to zajmie nam co najmniej tydzień, jak nie więcej, a czasu mamy już naprawdę niewiele.
– Nieprawda – wtrąciła Zuzka uśmiechając się pod nosem – może i jesteśmy bardzo starzy i pilnujemy tradycji, ale cenimy sobie również nowoczesne rozwiązania. To mówiąc nacisnęła czerwony przycisk ze skóry umieszczony w rogu okładki, a na środku ukazał się ekran z klawiaturą. – Tutaj wpiszemy to czego szukamy.
Drobne paluszki Zuzki zaczęły skakać po klawiszach i wkrótce pojawił się napis:
„ Kiciumordka – jak ją pokonać”
– Księga uniosła się w powietrze, grube stronice zaszumiały otwierając się i zamykając. Nagle wszystko ucichło, a przed nami leżała Księga otwarta na rozdziale „Dzień 4 luty roku pańskiego 1772”.
– Teraz wystarczy tylko przeczytać odpowiednie wersy – powiedziała Zuzka.
Pochyliliśmy się nad stronicami pokrytymi pięknym, ozdobnym pismem.

„Dzień ten okazał się być dla nas, mieszkańców warownego miasta Brzeg bardzo dziwny. Otóż bowiem od rana samego, jak tylko zegary wież kościelnych wybiły dziewiątą, wiatr zawiał dziwny, a porywisty od strony pól małujowickich…”

– Omiń te wstępy – zawołał Kociołek – bo czas mija, a odpowiedzi nie znajdziemy!
– Dobrze, poczekaj, cierpliwości! – Zuzka przewróciła kartę na drugą stronę – może tutaj:

„…tedy uczyniło się zbiegowisko wielkie na rynku, a ludziska starzy i młodzi wołać poczęli:
– Ratować trzeba, ratować. Przecie nie można tak ludzi ostawić!…”

– Chwileczkę, nic z tego nie rozumiem – powiedziałam do Zuzki – Nie znajdziemy odpowiedzi, jeżeli będziemy tak skakać po tekście!
– Ma racje – Ula pokiwała głową – prześledźmy szybko tekst i dowiemy się, co takiego stało się tego dnia w Brzegu, że wzburzyło wszystkich mieszkańców.
– No i jak pokonano Kiciumordke – dodała Zuzka – bo oto przecież nam chodzi!
Po czym zaczęła szybko przesuwać oczami po tekście:

– Czekajcie, czekajcie…

– …Wielki pożar w młynach… ludzie uciekali w popłochu… przeto otwarły się wrota rzeki Odry, a oczom ich ukazał się Viadrus…

– Co to w ogóle jest za historia?
Zazka wyglądała na bardzo zaskoczoną.
– Chyba nawet ja, a przecież jestem Piastoludkiem z krwi i kości, nie słyszałam o tym wydarzeniu!
Spojrzeliśmy na siebie.
– Poczekajcie – przerwał milczenie Kociołek – Ja chyba coś o tym słyszałem. To było wtedy, gdy wielki pożar objął całe miasto, a wszystko zaczęło się od młynów. Nie było już dokąd uciekać i mieszkańcy stali bezradnie nad brzegiem rzeki, patrząc z przerażeniem, jak płomienie zaczynają powoli wpełzać na ten ostatni skrawek ziemi. Wtedy na ratunek przyszedł Viadrus – to władca naszej rzeki, tak tylko wtrącam, gdybyś nie wiedziała o tym ani słowa – dodał zerkając w moją stronę, co było, tak uważam, trochę złośliwe – Viadrus kazał pomóc ludziom w ucieczce wszystkim swoim sługom…
– Jakim sługom? – zapytałam, ale nie zdążyłam nawet dokończyć zdania, gdy Kociołek krzyknął na mnie:
– Nie przerywać, nie przerywać opowieści! Pewno, że nie wiesz jakim sługom, bo jesteś człowiekiem. Viadrusowi służą wszystkie ryby, raki, nadbrzeżne ptaki, a w tym przypadku nawet myszy go usłuchały. Tak, tak. Pewnie się zdziwiłyście, ale w młynach zawsze mieszkają myszy.
– Pewnie dlatego, że tam zawsze jest ziarna pod dostatkiem – wtrąciła Ula.
– Właśnie. Myszy tym razem wszystkie wybiegły z młyna i na rozkaz Viadrusa zaczęły pomagać ludziom. Jedynym ratunkiem było przejście na druga stronę rzeki. I wtedy właśnie wszystkie te stworzenia poczęły znosić okoliczne kamienie, kamyki i żwir rzeczny, tak aby powstała przeprawa przez wodę. W krótkim czasie powstała ścieżka prowadząca na drugą stronę rzeki, którą mieszkańcy bezpiecznie przeszli ratując życie przed płomieniami.
– W którym to było miejscu? – spytałam.
– Do dzisiaj je zobaczysz – powiedział Kociołek – dzisiaj w tym miejscu jest wodospad pomiędzy wyspą młyńską, a drugą stroną Odry.
– Chyba zapomnieliście, po co tutaj przyszliśmy – zawołała gniewnie Zuzka – tracimy czas na opowieści, a nie wiemy jak pokonać Kiciumordkę!
– To nie jest tak do końca – Kociołek pochylił się nad tekstem kroniki – czytajcie:

„…po niedługim czasie ludzie odkryli, że za wielki pożar miasta odpowiedzialne jest pewne stworzenie, które zadbało o to, by ognia czasem nie ugaszono. Biegając po całym mieście roznosiło iskry, tak aby wszystko spłonęło. Postanowiono tedy odnaleźć je i ukarać. W tym celu zawołano przed oblicze Rady miejskiej Aptekarza, którego poproszono o sporządzenie wszechmocnej mikstury, którąż to miksturą wystarczyło popryskać stworzenie, a ono uciekało jak najszybciej. Aptekarzem był tedy zacny, a przemądry mędrzec, który zadania tego się podjął. Szukał długo jakiegokolwiek śladu po złośliwcu przeszukując pogorzeliska. Aż dnia pewnego natrafił na resztkę rudawej sierści. Zabrawszy ją do swojego tajemnego laboratorium, miksturę niebezpieczną sporządził. Przelawszy ją potem w naczynia szklane powierzył strażnikom miejskim, którzy we wszystkich zakątkach miasta zaczaili się czekając na złośliwca. Długo trwało nim się pojawił, jednak że zawsze powracał tedy i udało się w końcu stworzenie dopaść i miksturą oblać. Od dnia tego o Kiciumordce nikt nie słyszał.”

– No dobrze – kiwnęła głową Ula – jednak nie znamy składu mikstury. Tak więc oprócz ciekawej historyjki niczego się nie dowiedzieliśmy.
– Masz racje – Kociołek powiedział to głosem zawiedzionym i smutnym.
– Czekajcie, nie poddawajmy się tak łatwo – Zuzka pomachała rękami w powietrzu tak jakby właśnie coś wymyśliła – Pomyślmy. Kto wymyślił miksturę?
– Aptekarz – odpowiedziałam.
– No właśnie, czyli na pewno spisał recepturę i schował. Pytanie gdzie?
– Poszukajmy, co się z nim później stało – Kociołek zaczął wertować strony Księgi.

„Za zasługi wielkie Aptekarzowi podarowano dom na rynku, w którym to dalej prowadzić mógł swoją aptekę i zadania swoje, jakim był pomaganie ludziom w chorobach wszelakich wykonywać…”

– Gdzie była Apteka na rynku?
– W tym samym domu, na którego balkonie Król Fryderyk jadł ziemniaki – zawołała Zuzka – Tam trzeba iść do piwnic i szukać dawnego pomieszczenia, gdzie przechowywano mikstury i receptury ich sporządzania.
– Ale tego już dawno tam nie ma – krzyknął Kociołek – wszystko przechowuje Radziu Aptekarz.
– Kto to znowu jest? – zawołałam – Macie własną aptekę?
– Oczywiście, przecież Piastoludki też chorują – Kociołek zamknął księgę, zdmuchnął świeczkę i powiedział – Biegniemy do Apteki, a po drodze opowiem Wam, co wiem.

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.