Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 3

Pies księcia Jerzego

Zapadła chwila milczenia. Czułam, że przez cały ten czas byłam uważnie obserwowana przez Brodka. Utkwił we mnie te swoje świdrujące oczka i uśmiechał się leciutko. Oparłam się o fortepian.
– Niech siada – usłyszałam – Niech siada obok mnie!
– Gdzie? – zdziwiłam się.
– Na fortepianie!
– Przecież nie wolno – zaoponowałam.
– A widzi cię ktoś? – ofuknął mnie Piastoludek – Raz w życiu ma szansę siedzieć na fortepianie i nie chce skorzystać! Dziwni jesteście!
Utkwiłam w nim zaskoczone spojrzenie. Rzeczywiście, raz w życiu mam szansę. Podskoczyłam i … bęc! Z powrotem na ziemię.
– No tak, można się było tego spodziewać! – krzyknął Brodek – Za gruba! Niezgrabna! Fajtłapa! Weź no tam, stuknij swoim kijkiem w podłogę niech wskoczy na ten fortepian – zawołał do mojego znajomego Piastoludka.
Stuk! – I już siedziałam na czarnym blacie fortepianu. Pomachałam na przemian nogami. Świat z tej perspektywy wyglądał zupełnie inaczej.
– Opowiedz mi coś więcej o was – poprosiłam.
– Najważniejsze już wiesz.
– Może jednak coś więcej? Gdzie mieszkacie, co robicie…
– Ja mieszkam tu na zamku, a dokładnie w dawnej kancelarii księcia. Tam pod stołową nogą jest mój domek. Niewielki, ale swój! Nocami, bo za dnia lubię pospać – uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, tak jakby wiedział, jaki ze mnie śpioch – poprawiam książęce manekiny, czeszę ich rozczochrane włosy, no i muszę nakarmić psa.
– Psa!? – zdziwiłam się – Jak pamiętam, psom do zamku wchodzić nie wolno.
– Ten jeden może. Opowiem ci jego historię:

„Działo się to pięćset lat temu. Na zamkowym podwórku ruch i hałas trwał od samego poranka. Dzień zapowiadał się słoneczny, choć była już jesień – mogę nawet powiedzieć, że był tak piękny jak ten dzisiejszy, gdy spacerowałaś w parku. W tym czasie nasz zamek był już po przebudowie. Dziedziniec otoczony krużgankami, a do zamku wjeżdżało się przez ozdobną, wyrzeźbioną w piaskowym kamieniu bramę. Wiele złota kosztowała księcia Jerzego ta przebudowa, ale mógł być z siebie dumny! Tymczasem na dziedzińcu przybywało coraz więcej ludzi. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali powrotu księcia z polowania. Książę bardzo polowania lubił. Musisz wiedzieć, że wtedy wokół naszego miasta rozciągały się nieprzebrane lasy pełne przeróżnej zwierzyny. Książę zaś na polowanie wyruszał przynajmniej raz w miesiącu. Towarzyszył mu zawsze jego najwierniejszy pies. Ogromne psisko, które wzrostem przypominało mniejszą krowę. Tym razem jednak psisko na polowanie ze swoim panem nie pojechało, bo zraniony w łapę musiał wypocząć i nabrać sił, żeby całkiem do zdrowia powrócić. Pies jednak bardzo za księciem tęsknił tak, jak tylko wierny przyjaciel to potrafi. Leżał tylko ze smętnie opuszczonym pyskiem na swoim legowisku i czekał. Gdy na zamkowym bruku rozległ się stukot końskich kopyt, podniósł łeb i nastawił uszu. Szybko też rozpoznał głos swojego księcia. Zerwał się z posłania i ruszył do przodu, aby się z panem swoim przywitać. Z radości wskoczył na kamienne obramowanie krużganków i runął w dół, a musisz wiedzieć, że legowisko miał na ostatnim piętrze, zaraz koło wejścia do sypialni książęcej. Skok z tak wysoka nie mógł się skończyć inaczej, jak jego śmiercią. Na ten widok książę Jerzy zeskoczył z konia, uchwycił w ręce ciężki łeb przyjaciela i ostatni raz spojrzał w jego wierne oczy.”

– Piękna historia – powiedziałam – To naprawdę tu się wydarzyło?
Poczułam mocne uderzenie w plecy i nagle znalazłam się na podłodze.
– Będzie wątpić, to dostanie! – usłyszałam.
– Ale zrzucić człowieka z fortepianu? – otrzepałam się z zamkowego pyłu i oparłam dłonią o klawiaturę. Na szczęście szybko usunęłam z stamtąd rękę, bo Brodek zamaszyście zamknął wieko.
– Będzie wątpić to dostanie, powtarzam! A teraz idzie za mną, zaprowadzę do psa.

Przez zamkowe komnaty cichutko stąpałam w ślad za Piastoludkiem. Poprowadził mnie przez ogromne sale, w których na krzesłach siedziały Panie pracujące w muzeum, i jak można się było spodziewać, żadna nas nie zobaczyła. Zeszliśmy po schodach do ostatniej komnaty, gdzie znajdowało się zejście do podziemi. Idąc w dół krętymi i wąskimi schodkami nagle go zobaczyłam. Ogromny pies wykuty w kamieniu siedział z dumnie podniesionym łbem i patrzył mi prosto w oczy.
– To rzeźba! – wykrzyknęłam – Karmisz kamienie?
W odpowiedzi usłyszałam tylko głośne westchnienie.
– Naprawdę myśli tak, jak mówi? – Brodek machnął ręką.
Na ten gest odskoczyłam w bok, bojąc się, że znowu dostanę kijkiem.
– Przecież w naszym świecie on żyje i jest ciągle głodny. A wie, ile on zjada? Nawet śniadania muszę podkradać samemu Dyrektorowi Muzeum, żeby to psisko wykarmić.
– I to jest twoja praca w zamku? – spytałam, zaglądając z ciekawością w głąb podziemnego korytarza.
– Nie tylko. Niech nie zagląda, bo tam straszy! – krzyknął nagle – Pilnuję jeszcze książęcych manekinów no i przesypuję złoto w studni.
– Ciekawie opowiadasz. A inne Piastoludki? Ile was w ogóle jest?
– Prosta odpowiedź! Tyle nas, ile was. A teraz wracamy do sali z fortepianem.

Po powrocie zauważyłam, że wśród Piastoludków trwała chyba jakaś ożywiona dyskusja, bo niektóre z nich tupały w parkiet bucikami, a nawet wydawało mi się, że dwa z nich chwyciły się za czupryny. Właśnie do nich skierował swe kroki mój towarzysz.
– Natychmiast przestać, natychmiast przestać! – zawołał
– Ale on twierdzi, że ulica Młynarska ważniejsza niż Garbarska! A to Garbarska ważniejsza niż Młynarska!
– Nieprawda! – warknął szorstkim głosem drugi Piastoludek i szybko zdzielił kijkiem w głowę pierwszego.
Tamten nie został mu dłużny i z całej siły kopnął go w kostkę. Skoczyłam pomiędzy nich i chwyciwszy za bogato zdobione kołnierze, rozdzieliłam wojownicze ludziki trzymając je z dala od siebie. Nie było to wcale łatwe zadanie, bowiem wierzgały nogami i wymachiwały rękami, dalej prowadząc walkę w powietrzu.
– Niech je opuści! Nie zna naszych zwyczajów, to niech się nie wtrąca! – pogroził mi palcem Brodek – Muszą spór swój dokończyć inaczej spać nie będą mogły.
Zdziwiłam się i postawiłam Piastoludki na podłodze, a one jakby tylko na to czekały. Rzuciły się na siebie i z jeszcze większą werwą zaczęły targać wzajemnie swoje brody.
– To Maurek i Młynek – powiedział do mnie Brodek – Oni zawsze tak, zawsze tak…
– Wiesz – powiedziałam patrząc z przerażeniem na fruwające w powietrzu kapoty – zmartwiło mnie to, że spać dzisiaj nie będą mogli.
– Ha! – zaśmiał się na to mały człowieczek – Tym się akurat niech nie przejmuje. Już dwieście lat nie śpią. Maurek, Młynek! Zajmijcie się teraz tym człowiekiem! – zawołał do bijących się wciąż Piastoludków i wskazał na mnie kijkiem.
A do mnie powiedział:
– Czas, żeby miasto trochę poznała, bo wstyd mieszkać i nie wiedzieć!
Tymczasem Maurek i Młynek usłyszawszy głos swego przywódcy usadowili się wygodnie na moich
ramionach i przekrzykując się wzajemnie, poczęli ponaglać mnie do drogi.

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.