Ewa Fonfara: Piastoludki cz. 1

Rozdział I. Spotkanie

Nie dalej, jak jesienią tego roku spacerowałam sobie po naszym, brzeskim parku. Dzień był słoneczny, powiewał lekki wiaterek, który strącał kolorowe liście z drzew na ziemię. W ten sposób w alejkach parkowych powstawał barwny dywan po którym przyjemnie było spacerować. Postanowiłam iść tą kolorową ścieżką, ciekawa co kryje się na jej końcu. Minęłam fontannę chłopca z łabędziem, plac zabaw pełen rozkrzyczanych i biegających dzieci, potem staw z pływającymi po nim łabędziami, a kolorowa, liściasta ścieżka nadal nie miała końca. Tak idąc, dotarłam do miejsca, gdzie kończy się park. Stanęłam przy ulicy trochę zdezorientowana, co robić dalej. Iść za ścieżką, której następny kawałek rozciągał się po drugiej stronie drogi, czy też tutaj zakończyć swój jesienny spacer.

Gdy tak stałam i rozmyślałam, czy podjąć wyzwanie kolorowej ścieżki, czy też nie, poczułam nagle, że coś musnęło delikatnie moją prawą nogę. Rozległ się piskliwy okrzyk. Cieniutki głosik wyraźnie zawołał:
– Ojejku, jejku, znowu nie zauważyłem człowieka! Auć!
Rozejrzałam się uważnie dookoła, ale nikogo nie było. Stałam sama na chodniku, a jednak byłam pewna, że coś słyszałam. Podniosłam głowę i nagle, gdzieś na środku drogi zauważyłam jakby niewyraźny zarys malutkiej postaci w dziwnej czapeczce i usłyszałam, tym razem już wyraźniej:
– Jeszcze tylko kawałeczek, jeszcze tylko trochę, a zdążę na czas!
To był z całą pewnością ten sam cieniutki głosik, który narzekał i lamentował chwilę wcześniej.
Przechyliłam głowę na bok, zmrużyłam oczy, żeby lepiej przyjrzeć się dziwnej postaci. Początkowo nikogo nie zauważyłam, jednak po pewnym czasie… Tak, na środku drogi stała mała, brodata osóbka, która podpierając się kijkiem nerwowo rozglądała się to w prawą, to w lewą stronę. Osóbka cały czas coś mamrotała pod nosem cieniutkim głosem i wyraźnie poddenerwowana wciąż przejeżdżającymi samochodami zaczęła w końcu wymachiwać kijkiem, jakby chciała wszystkie pojazdy przegonić z jezdni. W końcu, gdy na krótką chwilę samochody przestały jechać, dziwna postać przeskoczyła jednym susem jezdnię i zniknęła w parku.

Bardzo mnie to zaciekawiło. Przebiegłam przez pasy prawie nie zwracając uwagi, że jakiś kierowca głośno zatrąbił. Chciałam, jak najszybciej znaleźć się w parku po drugiej stronie drogi dopóki jeszcze na ścieżce z kolorowych liści migotał mi podniesiony w górę kijek i słychać było głosik:
– Szybciej, szybciej, bo znowu się spóźnię!
Głosik zaczął powoli zanikać w szeleście liści. Przyśpieszyłam kroku bojąc się, że ludzik zniknie mi całkiem w najbliższych krzakach. I ku mojemu przerażeniu tak właśnie się stało. Stałam teraz zupełnie sama koło ozdobnego płotu i nasłuchiwałam, wytężając wzrok. Niestety, to coś, co zobaczyłam i usłyszałam bezpowrotnie zniknęło.
A może mi się tylko przewidziało?
Nie mogłam się aż tak pomylić!

Zrobiło mi się smutno. Powoli, krok za krokiem powlokłam się dalej ścieżką rozrzucając na boki suche liście, gdy nagle poczułam wyraźne uderzenie w kostkę. Jakby na lodowisku hokeista uderzył mnie swoim kijem!
– Czego za mną łazisz? No czego? Z ludźmi zawsze kłopot!
Popatrzyłam w dół. Tuż obok mojej nogi stał dziwny człowieczek i swoim kijkiem walił z całej siły w moją nogę.
– Przestań! – zawołałam – To boli!
– Boli, boli! Zawsze narzekają, zawsze!
– No już dosyć! To naprawdę boli.
– Nie przestanę dopóki za mną będziesz łazić! – głos ludzika zrobił się naprawdę nieprzyjemny.
– Nie chodzę za tobą – wzruszyłam ramionami – nawet cię nie znam.
– Pewnie! Wszyscy tak w Brzegu mówicie, a po kryjomu szukacie naszych skarbów.
– Jakich skarbów?
– Naszych. Piastowskich. Brzeskich. Zamkowych – sam nie wiem jakich!
– A kim ty w ogóle jesteś? – spytałam przyglądając mu się tym razem uważnie. Przede mną stał człowieczek nie większy niż kurze pisklę. Ubrany w brązowe spodenki, zielony kubraczek, na głowie nosił dziwnie przekrzywiony beret. Całość stroju uzupełniał znany mi już osobiście kijek, którym teraz się podpierał.
– Jak to kim? Jak to kim? – w głosiku słychać było prawdziwe oburzenie – niby nie wiesz, co?
– Może dlatego, że mieszkam tu dopiero dziesięć lat…
– A to dobre jest? To nic nie znaczy! Mieszkasz w Brzegu to masz wiedzieć.
– Założę się, że nikt w całym mieście o tobie nic nie wie. – powiedziałam przekornie i zerknęłam na niego ukradkiem.
– Nie wie! Nie wie! Wszyscy tak, a jak coś złego się w mieście dzieje to „pomóż, pomóż!” nawet Burmistrz woła! – ludzik wyraźnie się zezłościł. Potarł palcem różowy nos, pociągnął za kosmatą bródkę i powiedział:
– No dobrze, powiem. Jestem Piastoludkiem.
Ze zdziwienia przysiadłam na ławeczce. Piastoludek tymczasem szybko uderzył kijkiem w ziemię i nagle znalazł się na ławeczce obok mnie. Westchnął, przeciągnął się, ziewnął i spojrzał mi w oczy.
– Więc mówisz, że nie słyszałaś nigdy o Piastoludkach?
Oparłam się wygodnie o ławeczkę. Zaczęłam machać niedbale nogą rozrzucając na boki suche liście.
– Nigdy.
– No tak, no tak. Dzięki nam to miasto jeszcze stoi, a wy nas niby nie znacie?
– Przyznam ci się, że o Piastoludkach słyszę pierwszy raz. Krasnoludki, skrzaty, smerfy – tak. Ale Piastoludki?
– Nie gadaj! Oni wszyscy nie istnieją naprawdę, za to my – tak!- ludzik znowu się zezłościł i zaczął uderzać kijkiem w ławkę.
Nagle uświadomiłam sobie, że przechodzący obok mojej ławeczki ludzie w ogóle nie zerkają w moją stronę, a powinno ich dziwić to, że siedzę na niej z jakimś małym stworkiem. A może ja tylko gadam sama do siebie? To by dopiero było! Spojrzałam jeszcze raz w bok. Siedzi i macha teraz nogą dla odmiany. Uśmiecha się do mnie kącikiem ust tak jakby trochę złośliwie.
– Co, sprawdzasz, czy jestem prawdziwy?
– Skąd wiesz?
– Znam ten wzrok. Jestem prawdziwy, tylko nie wszyscy mnie widzą i nie wszyscy mogą ze mną rozmawiać. Sam wybieram ludzi, którym chcę zdradzić tajemnicę o Piastoludkach.
– A ci wszyscy ludzie, którzy przechodzą teraz obok naszej ławeczki?
– Widzą tylko Panią, która coś pod nosem mruczy sama do siebie.
– A to dziękuję ci bardzo za taki przywilej. Możesz gdzieś zniknąć? – spytałam.
– Nie. – Piastoludek rozparł się wygodnie obok mnie – opowiem ci o nas. Mieszkamy w tym mieście od bardzo dawna. Jest nas całkiem sporo, a każdy z nas ma do spełnienia swoje zadanie. I każdy z nas ma swój domek. Raz do roku zbieramy się w zamkowej sali na zebraniu, żeby zdać relację, jak wykonaliśmy naszą robotę, jakie mamy plany, co trzeba jeszcze zrobić, żeby Brzeg był ładniejszy i żeby dzieciom dobrze się w nim mieszkało. I właśnie dzisiaj jest ten dzień i jak zawsze spóźnię się, tym razem przez ciebie.
– Skoro jesteś spóźniony to dlaczego siedzisz ze mną na ławeczce w parku i opowiadasz te wszystkie bajki?
– Tylko nie bajki, tylko nie bajki! – Nie wierzysz? Chodź ze mną do zamku.
Z ciekawością spojrzałam na Piastoludka. Patrzył na mnie swoimi czarnymi jak węgielki oczyma i uśmiechał się. Wstałam i wyciągając otwartą dłoń w jego kierunku, powiedziałam:
– Wskakuj, będzie szybciej.
Zaszeleściły liście pod moimi nogami. Szybkim krokiem poszłam alejką w kierunku zamku Piastów. Przed sobą na otwartej dłoni niosłam Piastoludka, który kijkiem wskazywał mi drogę.

cdn…

Ewa Fonfara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.